Polska chce stworzyć koalicje państw UE, które ograniczą liczbę wiz wydawanych Rosjanom. „Mamy nadzieję, że nasi partnerzy do tego dojrzeją - jachty rosyjskich oligarchów pływają po Morzu Śródziemnym, a ich dzieci studiują na najlepszych uniwersytetach” - powiedział wiceszef MSZ Marcin Przydacz.

REKLAMA

Po 24 lutego ta liczba wydawanych wiz została ograniczona do absolutnego minimum - powiedział Przydacz w Polsat News pytany o liczbę wiz wydawanych przez polskie państwo obywatelom Rosji. My jako Polska postulowaliśmy w rozmowach z naszymi partnerami europejskimi, by wprowadzić europejską regulację dotyczącą tychże wiz, by w ogóle ograniczyć możliwość podróżowania zwłaszcza tych ludzi, którzy są związani - nawet lekko - z systemem władzy w Rosji - podkreślił. Zapewnił, że temat ten był podnoszony na forum Unii Europejskiej przy projektowaniu kolejnych pakietów sankcji przeciw Rosji, ale nie uzyskał zgody części państw zachodniej Europy.

Wiceminister stwierdził, że w tej chwili strona polska stara się budować "koalicję chętnych państw, które są gotowe ograniczyć liczbę wydawanych wiz". Przydacz przyznał, że "w naszym przypadku to się już dzieje, ale chcielibyśmy, żeby to przybrało bardziej formalny charakter". Do wprowadzenia takiej sankcji oczywiście musiałaby być jednomyślność państw Unii, natomiast każde z państw może indywidualnie wydać dyspozycje swoim konsulom, by mogli liczbę wiz ograniczać - zaznaczył.

"Nie jesteśmy nad Morzem Śródziemnym"

Jak wyjaśnił, do wprowadzania takich rozwiązań nie są potrzebne specjalne rozwiązania prawne. To jest zawsze indywidualna decyzja państwa, czy chce takie wizy - to konsul decyduje, czy wizę wydaje - podkreślił. Problem jest taki, że my obniżamy liczbę wydawanych wiz, a nasi partnerzy w tym momencie mogą zwiększyć tę liczbę, a jak wiemy, w strefie Schengen można się poruszać bez problemu - wyjaśnił Przydacz.

Dyplomata zauważył również, że to nie Polska jest celem podróży rosyjskich oligarchów. Nie jesteśmy nad Morzem Śródziemnym, to nie po Bałtyku pływają rosyjskie jachty, tylko tam na południe, i to nie na Uniwersytecie Warszawskim czy Jagiellońskim studiują dzieci rosyjskich oligarchów, tylko na zachodzie Europy. Żeby to miało realny, głęboki sens, musi się to odbyć na poziomie europejskim; mam nadzieję, że nasi partnerzy dojrzeją do tej decyzji - dodał Przydacz.

"Realizowana jest strategia, by wykończyć państwo ukraińskie"

Przydacz był również pytany o obecną sytuację na froncie wojny Rosji z Ukrainą. Z całą pewnością Rosja nie osiągnęła swoich strategicznych celów - nie mówię tu już tylko o zdobyciu Kijowa czy Charkowa, bo bitwy o te miasta Rosja po prostu przegrała i musiała wycofać swoje wojska z tej części Ukrainy. Przerzuciła je następnie na wschód, licząc że obwód ługański i doniecki zostanie zdobyty; obwód doniecki nie został zdobyty. W tym momencie walki przesuwają się na południe, właśnie w okolice Chersonia - na pewno to co można powiedzieć, to to, że Ukraina dość skutecznie broni swojego terytorium w tych miejscach, w których zakłada. Nie poniosła jakichś spektakularnych porażek ani gigantycznych strat, zachowała zdolność do prowadzenia wojny - mówił.

Jak podkreślił, jest to wojna na wyniszczenie. Po nieudanym blitzkriegu, jaki planował sztab rosyjski, w tym momencie realizowana jest strategia, by wykończyć państwo ukraińskie z jego zasobów, ale państwo ukraińskie wspierane przez partnerów zachodnich - Polskę, USA, Wielką Brytanię, a także kilka innych europejskich państw - radzi sobie sprzętowo całkiem nieźle. Jeśli chodzi o porównanie skuteczności sprzętu ukraińskiego i rosyjskiego, to trzeba powiedzieć, że Rosja technologicznie znacznie odbiega; to Ukraina dzisiaj, zwłaszcza po przekazaniu HIMARS-ów i tej najbardziej zaawansowanej broni ma tutaj technologiczną przewagę - ocenił.

Wiceszef MSZ dodał, że Rosja liczy na to, że w pewnym momencie społeczeństwa zachodnie zmęczą się wspieraniem Ukrainy i ponoszonymi przez Europę kosztami wojny. Ceny energii rosną, inflacja, kryzys żywnościowy - to wszystko ma swój początek w tej wojnie. Ta wojna na wyniszczenie ma taki cel, by zmęczyć społeczeństwa zachodnie - licząc na to, że w pewnym momencie Polacy, Brytyjczycy czy Amerykanie zaczną naciskać na swój własny rząd, aby przestał się angażować w pomoc Ukrainie - mówił.

Myślę, że w Polsce absolutnie nie będzie miało to racji bytu; myślę że również w USA czy Wielkiej Brytanii, natomiast co do społeczeństwa niemieckiego czy francuskiego nie mam takiej pewności - dodał.