Jak przyjęta ordynacja wyborcza wpływa na skład Parlamentu Europejskiego? Jak obliczyć siłę Twojego głosu podczas różnych wyborów? Jak poznać, że wybory zostały sfałszowane, analizując jedynie ich wyniki? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań można znaleźć w wydanej właśnie przez Wydawnictwo Sejmowe książce "Każdy głos się liczy! Wędrówka przez krainę wyborów". Jak podkreśla w rozmowie z RMF FM jeden z jej autorów prof. Karol Życzkowski, idealnego systemu wyborczego nie ma, ale wyniki każdego głosowania można sprawdzić.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Grzegorz Jasiński: Przy okazji tej książki mówimy o wyborach do Parlamentu Europejskiego i zastanawiamy się nad tym, na ile te wybory spełniają obietnice, że każdy głos się liczy. Na ile system wyborczy w Polsce i w Unii Europejskiej - panów zdaniem - te warunki spełnia?
Prof. Karol Życzkowski: Rzeczywiście te wybory do europarlamentu są troszkę inne niż wybory parlamentarne, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Można porównać te wybory w takiej analogii sportowej do takiego trochę dziwnego wyścigu kolarskiego. Na ogół w kolarstwie mamy jedną dyscyplinę - wyścig indywidualny, albo drugą - wyścig drużynowy, gdzie liczy się czas tylko 4 czy 5 najlepszych kolarzy. A jak jest tutaj? Jest taki trochę dziwny wyścig - trochę drużynowy, trochę indywidualny.
Drużyna musi zdobyć określoną liczbę głosów, by ktoś z tej drużyny indywidualnie mógł się dostać.
Właśnie, to takie trochę dziwne zasady, w kolarstwie może słusznie się ich nie stosuje. Tu z jednej strony zawodnicy danej drużyny konkurują między sobą, to jest bardzo ważne, ale z drugiej strony muszą mieć wsparcie innych, którzy w tej samej drużynie startują. Dlatego uważam, że kolarstwo jest tutaj dobrą analogią, bo w kolarstwie rzeczywiście, jak ktoś jeździ na rowerze, to wie, że kolega może pomóc, prowadząc trochę mistrza. W dobrych zawodach indywidualnych rzeczywiście tak jest, że najlepsi kolarze mają swoich pomocników, którzy ich wspierają. I dlatego ta analogia jest trafna. W przypadku wyborów musimy zdawać sobie sprawę, że z jednej strony wybierając jedną osobę, na którą głosujemy, pomagamy jej w rywalizacji z kolegami z drużyny, czyli z tej samej partii, ale z drugiej oddając ten głos wspomagamy także całą partię, która konkuruje w skali kraju z innymi partiami.
My mamy możliwość oddania głosu na konkretną osobę z tej listy. To nie jest reguła w całej Unii Europejskiej, są takie listy zamknięte, gdzie tak naprawdę tylko sprawą partii jest komu z listy przypadnie mandat.
Tak, rzeczywiście, każdy kraj ustanawia własną ordynację w wyborach do swojego parlamentu. W Polsce mamy ordynację proporcjonalną z progiem 5 proc., tak samo każdy kraj ma możliwość dopasowania do swoich zwyczajów ordynacji wyborczej do europarlamentu. I na przykład we Francji stosuje się głosowanie na listy zamknięte, mówiąc krótko - wybiera się tylko partię, już nie mamy wpływu, na jakiego kandydata się głosuje, a niedaleko w Luksemburgu jest zupełnie inny system. System kumulowany - to znaczy można mieć 2 głosy, które można albo rozdzielić między różnych kandydatów albo dać temu samemu kandydatowi. W naszej książce mamy jeden rozdział taki rozdział trochę matematyczny - o twierdzeniach i paradoksach. I tu może warto wymienić nazwisko Kannetha Arrowa, to matematyk amerykański, który dostał nagrodę Nobla.
Z ekonomii?
No właśnie drodzy państwo, jak wiecie w matematyce niestety nagrody Nobla się nie przyznaje, ale czasami się zdarza, że mądrzy matematycy mogą dostać nagrodę właśnie w dziedzinie ekonomii. A jego badania były pionierskie, jeśli chodzi o teorię decyzji, teorię gier. I on wykazał, że w zasadzie nie istnieje żaden optymalny system wyborczy, jeżeli mamy więcej, niż dwóch, czyli co najmniej trzech kandydatów, nie da się wymyślić takiego systemu, który by takie zupełnie naturalne aksjomaty spełniał. Dlatego wniosek jest taki, że nie ma co zanadto narzekać, że nasze reguły wyboru europosłów są niemądre. Mają pewne wady, mają też zalety. Te, według których wybiera się europosłów w innych krajach, też mają różne wady. Ale wiedząc już, uspokajając się, że systemu idealnego nie ma, można myśleć, czy go nie zmienić, ale można też spróbować zrozumieć go i spróbować dostosować się do reguł, jakie są.
W przypadku naszego systemu najpopularniejsze jest nazwisko d’Hondta, autora systemu przyznawania mandatów. Na ile ten system jest zdaniem matematyków udany, nieudany, ułatwia, czy komplikuje procedurę?
Może akurat ten aspekt nie jest taki ważny, tutaj chodzi tylko o to, jak dzielić ułamki, bo nie można komuś dać pół mandatu. Jeżeli w okręgu mamy, przypuśćmy, 3 miejsca, jedna partia uzyskała 60 proc. głosów, wiadomo, że przypadają jej 3 miejsca. Jeżeli uzyskała 50 proc., to od razu widać, że należą jej się na pewno 2, a może 3. Tu jest tylko matematycznie, wydawałoby się, prosty problem, jak zaokrąglać ułamki do liczb całkowitych. To, czy się zaokrągla je tak czy inaczej, to może dla przeciętnego wyborcy nie ma dużego znaczenia. Ta reguła d'Hondta, znana i w Stanach Zjednoczonych i w Europie od mniej więcej stu lat, daje minimalną przewagę silnym partiom, one mają ciut więcej szansy, by ich wynik był lekko zaokrąglony w górę. W praktyce to jest kwestia jednego, czy dwóch mandatów, czasami trzech, które trzeba rozdzielić z ułamków głosów. Natomiast ważniejsze jest pewnie jednak to, żeby mieć świadomość, że Polska w tych wyborach do europarlamentu jest podzielona na 13 okręgów wyborczych. Wracając do naszej analogii kolarskiej możemy powiedzieć, że to jest trochę tak, jakbyśmy organizowali 13 niezależnych wyścigów po jednym w każdym okręgu. Każdy z tych wyścigów jest indywidualno-drużynowy, ale później jeszcze trzeba podsumować wyniki we wszystkich 13 wyścigach, sprawdzić, jak wypadli przedstawiciele danej ekipy, danej partii. Wtedy dopiero się ustala, ile dana partia otrzyma w europarlamencie miejsc, a później patrzy się dopiero, kto otrzymał w danej partii najwięcej głosów i wyznacza osoby, które ostatecznie uzyskały mandat. Jak już mówiliśmy, twierdzenie Arrowa głosi, że nie ma idealnych systemów i w każdym systemie, który funkcjonuje, jakieś paradoksy się pojawią. Na przykład patrząc na wyniki z roku 2009, możemy wyczytać tu, że w okręgu dziesiątym, czyli Krakowie i województwie świętokrzyskim pan - już nieżyjący - Konstanty Miodowicz miał 49 tysięcy głosów i się do europarlamentu nie dostał, a na przykład pan Czesław Siekierski z PSL miał tylko 33 tysiące i się dostał, czy pan Paweł Kowal z PiS - 18 tysięcy i się dostał. To się wydaje dziwne i niezrozumiałe, ale to oczywiście łatwo zrozumieć, to wynika z przyjętych reguł gry. Ponieważ wyniki innych kandydatów z tej samej drużyny - w przypadku pana Kowala to chodziło o głosy, które otrzymał pan Ziobro - były na tyle wysokie, że zagwarantowały, że w okręgu krakowskim partia PiS otrzymała 3 miejsca.
Ta partia miała - jak się to mówi - więcej miejsc "biorących".
Tak, dlatego że wynik tej partii był taki dobry. Natomiast pan Miodowicz miał trzecie miejsce w Platformie, a wtedy wyniki całej Platformy zapewniły tylko dwa miejsca dla przedstawicieli tej partii z okręgu dziesiątego i wtedy Róża Thun i Bogusław Sonik, którzy mieli trochę więcej głosów, niż Konstanty Miodowicz, te mandaty uzyskali.
Czy można sobie wyobrażać tutaj realnie sens jakichkolwiek zmian ordynacji, zasad głosowania, żeby jeszcze lepiej dopasować się do - nazwijmy to - woli ludu?
Tu wydaje się z jednej strony, że trudno oczekiwać jakichś daleko idących zmian, ale z drugiej strony teoria głosowania rozwija się od stu lat i choć wydaje się, że to dziedzina już prawie zamknięta, propozycje drobnych zmian wciąż się pojawiają. Nie sądzę natomiast, by były to dramatyczne zmiany, które z punktu widzenia przeciętnego wyborcy będą istotne. Na przykład są takie nowe pomysły, by system lepiej dopasować tak, by był bardziej bi-proporcjonalny, czyli podwójnie proporcjonalny. Chodzi o to, by w każdym okręgu liczba osób uzyskujących mandaty była proporcjonalna do liczby tam głosujących, z drugiej strony, żeby liczba reprezentantów danej partii była proporcjonalna do głosów oddanych na daną partię. Na razie tak nie jest i wiadomo, że niełatwo taki system stworzyć. Na przykład w ostatnich wyborach w roku 2009, w okręgu Bydgoszcz głosowało 377 tysięcy osób i okręg Bydgoszcz jest reprezentowany przez trzech eurodeputowanych, a w Olsztynie głosowało aż 417 tysięcy, a mimo to z Olsztyna jest tylko dwóch. To jest przykład paradoksu, że w okręgu, w którym w wyborach brało udział więcej głosujących, jest mniej europosłów. I tutaj można próbować znaleźć trochę lepszy schemat, czy algorytm matematyczny, który sprawi, że te paradoksy będą się wydarzały rzadziej. One i tak - na mocy twierdzeń Arrowa i innych - muszą się pojawiać, ale można próbować tak robić, żeby prawdopodobieństwo zaistnienia takich zjawisk minimalizować.
Porozmawiajmy o pewnych wyzwaniach dla systemu wyborczego, na przykład o kwestii parytetów dla kobiet, o frekwencji wyborczej. Czy tu można znaleźć jakieś teoretyczne rozważania na temat zmian, dopasowywania się do pewnych trendów?
Oczywiście byłoby może miło, gdyby liczba wybranych posłanek czy europosłanek z Polski była znaczna, tylko podkreślę, że jeżeli nawet ustalimy w parytecie, że tyle samo jest kandydatek, co kandydatów na danej liście, to wcale się nie przełoży automatycznie na to, że wynik będzie proporcjonalny. Odwrotnie. Może się nawet zdarzyć, że jak jest za dużo kandydatek płci pięknej, to głosy się rozproszą pomiędzy piękne panie i mniej zostanie wybranych. Takie mogą być czasami przeciw skuteczne konsekwencje niektórych, może nie zawsze przemyślanych decyzji. Promowanie zwiększonej liczby pań na liście kandydatów nie musi, w przypadku naszego systemu list otwartych, natychmiast, automatycznie zagwarantować większej liczbę wybranych posłanek.
A co z suwakiem? To jest taki pomysł, żeby miejsca na liście wyborczej były równo rozłożone, żeby nie koncentrować pań na końcu, panów z przodu. Czy w oparciu o to, co wiemy o takich wynikach, ma znaczenie?
Może mieć znaczenie, ale znów, przyjęcie koncepcji suwaka wcale nie zagwarantuje, że liczba wybranych pań będzie większa niż jest dotychczas. Dużo ważniejsze byłoby, żeby było może nie bardzo dużo pań, ale panie które są znane, które są szanowane, które mają realną szansę uzyskać znaczące poparcie. Nie jest ważne, ile jest tych zawodniczek płci pięknej, tylko w przypadku tej ordynacji ważne jest, żeby one były znane, rozpoznawane i miały szanse.
A co z frekwencją? Jak frekwencja, która u nas nie jest rewelacyjnie wysoka, wpływa na wyniki i może w jakiś sposób zachęcać do modyfikacji systemu głosowania?
Rzeczywiście, frekwencja w Polsce od wielu lat nie jest wysoka, może dodajmy, że w niektórych krajach, na przykład jak w Belgii, czy Australii, to może brzmi dziwnie, ale tam głosowanie jest po prostu obowiązkiem. Może w Polsce ludzie by się oburzyli, gdyby się dowiedzieli, że nie idąc na wybory płacą karę i - to wiem z kolegów z Australii - nie taką małą, ponad 100 dolarów. Moi przyjaciele tam jednak chodzą teraz pilnie na wybory, od kiedy dostali mandat, można powiedzieć za niechodzenie. Nam by się to wydawało bardzo dziwne.
Mieliśmy już takie czasy.
Kiedy w latach stanu wojennego celowo bojkotowaliśmy wybory uważając, że one nie są wolne, nie warto na nie chodzić, wtedy niektórzy jednak czuli, że bezpiecznie jest iść na wybory i frekwencja, paradoksalnie, często była większa niż obecnie, kiedy każdy może iść i głosować, w zasadzie na kogo chce. Oczywiście trochę wynika to z pewnej alienacji wyborców. Niektórzy moi znajomi też mówią, że nie pójdą na głosowanie, bo nie mają na kogo głosować. Niektórzy uważają, że od ich głosu nic nie zależy, że on się nie liczy - trochę rozumiem taki punkt widzenia. Mimo to są też argumenty, że głosując nie tylko ma się satysfakcję, że poparło się kogoś, kto reprezentuje moje poglądy w najbardziej zbliżonym stopniu, ale zawsze może się zdarzyć - matematyka to pokazuje - że jeden głos może być decydujący.
Matematyka to taka nauka, która w przypadku analizy procesu wyborczego może też pomóc w odkryciu ewidentnych fałszerstw, albo powiedzmy sytuacji, w których istnieje duże prawdopodobieństwo, że doszło do fałszerstwa. Najgłośniejszy przypadek z ostatnich lat dotyczy Rosji, dwukrotnych wyborów, które spotkały się z dość ostrą krytyką i wykresy pokazały, że coś było z nimi nie tak.
Właśnie, fizycy lubią przypatrywać się liczbom, badać liczby, oglądać różne statystyki, po angielsku nazywa się to ładnie "data mining", czyli tak jakby kopanie w danych. Teraz wystarczy czasami mieć ciekawy pomysł jak dane, które są ogólnie dostępne, można przeanalizować, przebadać, żeby coś ciekawego wyszło. I tu cytujemy w naszej książce pracę mądrych uczonych rosyjskich - tu łatwo się domyślić, że oni nie pracują już w Rosji - którzy przebadali wyniki podawane przez wszystkie komisje wyborcze w Rosji podczas wyborów do Dumy, czyli parlamentu rosyjskiego w 2011 roku. I badali bardzo, jak my się śmiejemy, zadziwiające rezonanse Putina, czyli piki albo inaczej mówiąc wierzchołki w skali prawdopodobieństwa poparcia dla partii "Jedna Rosja" Władimira Putina. Statystycznie powinno się oczekiwać, że rozkład prawdopodobieństwa będzie gładką krzywą, a tutaj na wykresie, którzy ci autorzy opublikowali, widać zadziwiające wierzchołki równo przy 50 proc., 60 proc., 70 proc., 80 proc. jakby ktoś z większym prawdopodobieństwem w danej komisji wyborczej relacjonował taki właśnie wynik. Oczywiście trudno to wytłumaczyć w sposób naturalny. Statystycznie, taka ilość takich wierzchołków jest niewytłumaczalna. Hipotezy każdy może stawiać jakie chce, oczywiście bardzo ładnie to nazwali autorzy tej pracy, to było: "Statistical detection of systematic election irregularities" - czyli detekcja statystyczna systematycznych nieregularności wyborczych. Wystarczy tylko powiedzieć, oto są obserwowane nieregularności.
Wracając do poprzedniego pytanie na temat frekwencji wyborczej, żeby chodzić na wybory musimy mieć zaufanie, że cały system jest uczciwie przeprowadzony, że gra odbywa się fair, że mamy zaufanie do tych którzy liczą głosy, którzy organizują wybory. Jeżeli nie mam takiego zaufania, oczywiście frekwencja spada. I teraz wrócę na chwilę na nasze polskie podwórko. Nie tak dawno otrzymaliśmy od profesora Śleszyńskiego z Warszawy bardzo ciekawą mapkę, którą sporządził. l też w sposób interesujący badał dane wyborcze z wyborów w roku 2010 do sejmików wojewódzkich. Co ciekawe, nie badał nawet wyników wyborów, tylko coś zupełnie innego. Badał procent głosów nieważnych i to nieważnych dlatego, że każdy wyborca miał wybrać jednego kandydata, ale na niektórych kartkach zanotowano dwa krzyżyki "x", przez co głos był oczywiście nieważny. I jak państwo myślicie, ile procent ludzi w Polsce nie umiało przeczytać instrukcji, czy jej nie zrozumiało i zamiast wstawać jednego krzyżyka wstawiło dwa? No może 3 proc., 5 proc.?
Najbardziej szokujące było to, gdzie to się tak naprawdę zdarzyło...
Okazuje się na południu Polski jakoś ludzie czytali instrukcje i ten procent nieważnych głosów był poniżej 2 proc. , co wydaje się rozsądne. Gdzieś na północy było może 4, 5. No też dziwne, że aż tyle, natomiast zadziwiające, niewytłumaczalne statystycznie wyniki uzyskano w danych z województwa mazowieckiego. Tam ta liczba przekraczała 10 proc., a w niektórych powiatach dochodziła do 20 proc. To tak, jakby co piąty wyborca nie był w stanie wskaza,ć na czym polega zabawa w wybory i jednego "x" postawić. Autor tej mapy bardzo ładnie i rozsądnie napisał: "nie sugeruję, ani nie wykluczam żadnych hipotez, które nasuwają się przy interpretacji przestrzennej rozkładu głosów nieważnych". Rzeczywiście trudno mówić , że to jest jawny dowód na oszustwa, ale na pewno tego typu dane nie zwiększają zaufania ani do komisji wyborczych, ani do całego systemu, w którym organizuje się wybory w Polsce. Natomiast dodam jeszcze, że na szczęście był to tylko jeden przypadek w Polsce dotyczący tych wyborów do sejmików wojewódzkich i podobna analiza wyników z innych wyborów, w tym wyborów do Sejmu czy wyborów prezydenckich na szczęście nie wykazuje takich statystycznych nieregularności.
Jeszcze jeśli chodzi o wybory w Polsce to możemy przejść do jeszcze jednego wykresu, który też pojawił się w badaniach austriackich naukowców dotyczących Rosji, tam to porównywano z Ugandą, ale zanim może dokładnie o nich opowiemy, to wspomnijmy, że analiza polskich wyników nie wskazuje tam na żadne manipulacje.
Właśnie. Chodziło o porównanie polskich wyników, tym razem właśnie wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego z roku 2009, właśnie tych ostatnich. Już nie wchodząc w szczegóły, tu się akurat okazało, że dane z Polski służyły do pokazania jako dane z tych wyborów, w których można zakładać, że nie mamy żadnych nieregularności, że są uczciwie przeprowadzone, co jest dla nas miłe i optymistyczne. Natomiast rzeczywiście ciekawe są dane z Rosji czy Ugandy, krajów, które nie są znane jako mistrzowie świata w demokracji. Pokazują znowu pewne nieregularności, na takim ciekawym i mądrym rozkładzie, kiedy na jednej osi odkłada się frekwencję wyborczą, a na drugiej wynik zwycięzcy wyborów, czyli tej partii, która wygrywa.
To, co się pokazało, to są takie charakterystyczne dwa piki, których się matematycznie nie da wyjaśnić.
Właśnie. Tego typu rozkłady powinny wyglądać, jak mówią matematycy, jako krzywą Gaussa, taki dzwon - ma być jeden wierzchołek, jedno maksimum. Może ono być różnego kształtu, może być troszkę ściśnięte, bo to jest w dwóch wymiarach, może być przesunięte, ale nie powinno być drugiego wyraźnego wierzchołka. Badając dane z Rosji i z Ugandy, zauważono, że pojawia się taki dziwny pik, drugi wierzchołek i to dla bardzo specyficznych danych, czyli tam, gdzie była stuprocentowa frekwencja było prawie stuprocentowe poparcie dla zwycięzcy. Oczywiście można by to próbować uzasadniać, że na przykład były okręgi wojskowe, czy może jakieś okręgi w więzieniach, gdzie wszyscy byli przekonani, żeby głosować na zwycięzcę. Niestety tak bywało w latach 60. i 70. w Polsce. Natomiast oczywiście trudno mówić, że tamte wybory były organizowane w Polsce uczciwie. Teraz tego typu metody pokazują kolejne nieregularności w wyborach w różnych krajach i tu akurat możemy się uśmiechnąć, że badanie danych z polskich wyborów takiej nieregularności nie pokazuje.
Czy matematycy są w stanie wykryć każdy przypadek faktycznego już fałszerstwa wyborczego? Czy to jest tylko kwestia odpowiedniego sprytu tych, którzy by chcieli fałszować?
To bardzo ciekawe pytanie. Byłoby oczywiście nie w porządku twierdzić, że każde oszustwo zostanie wykryte. Z drugiej strony, jeżeli nawet oszustwa będą coraz bardziej finezyjne, będzie je trudniej wykryć, ale przy odpowiednio długiej statystyce, jeżeli będziemy mieć coraz więcej danych, będzie można zdobyć coraz więcej poszlak, czy efektów statystycznych, które będą mogły - może nie udowodnić - ale znaleźć mocne naukowe argumenty, za tezą, że wybory nie przebiegały w sposób uczciwy.
Czyli mówiąc krótko matematyka będzie stała na straży, tego by faktycznie każdy głos się liczył i każdy głos się liczył na tego, na którego formalnie został oddany.
Miejmy nadzieję, że tak będzie, ale oczywiście oprócz matematyki, mam tak samo nadzieję, że pracujący w komisjach wyborczych, od których najwięcej zależy, będą bezpośrednio pilnować, żeby głosy były liczone sprawiedliwie, uczciwie, żebyśmy wszyscy mogli iść do głosowania mając przekonanie, że gra jest prowadzona fair i że warto w niej uczestniczyć, że liczą się głosy oddane a nie manipulowane przez liczących wyniki. Zacytujemy tylko znane powiedzenie Stalina, który w latach 30. mówił, że w wyborach nie jest ważne, kto jak głosuje, tylko ważne jest jak kto liczy głosy.
W Polsce mówiło się i nadal stawia się pytania o tzw. rosyjskie serwery, bo oczywiście w czasach Stalina komputerów nie było, teraz są, teraz to one liczą głosy i od zaufania do tych serwerów, komputerów, do tych programów wiele zależy.
Tak, na pewno od tego zależy zaufanie, jakie mamy do całego systemu, do organizacji wyborów. Bo rzeczywiście dawniej liczyliśmy wszystko ręcznie, trzeba było mieć zaufanie do osób liczących głosy, ale można było te osoby kontrolować. Byli mężowie zaufania i sami pamiętamy, jak działali 25 lat temu w słynnych wyborach 1989. Natomiast obecnie ułatwiamy sobie życie i w komisji wyborczej używa się komputerów i programów do liczenia głosów. To wszystko jest bardzo dobre, ma sens, tylko zauważmy, że dużo trudniej jest sprawdzić, jak liczy dany program, kto go napisał, czy obliczanie prowadzone są rzetelnie, jak zabezpieczone są dane, czy nie są one fałszowane, kto i w którym momencie ma do nich dostęp. Te problemy są na tyle trudne, że często może być tak, że wśród członków komisji wyborczej, może nie być specjalistów, którzy będą w stanie - używając najnowszych technologii - w sposób optymalny takie dane opracowywać. A jeśli musimy wynająć firmy zewnętrzne, zawsze jest pytanie, czy zrobimy to dobrze, czy powierzymy dane i wyniki wyborów w całym kraju osobom, co do których mamy przekonanie, że zrobią to rzetelnie i pieczołowicie.
Czy mamy szanse to w jakiś sposób sprawdzić? Czy taki program powinien być powszechnie dostępny, czy dane powinny być dostępne dla specjalistów, którzy chcieliby powtórzyć obliczenia?
To jest dobry pomysł, oczywiście dane powinny być dostępne jak najszerzej i tu argumentem właśnie są te słynne prace fizyków rosyjskich, gdyż oni, mając dostęp do danych z wyborów do Dumy w Rosji, byli w stanie zauważyć takie rzeczy, które pokazują, na ile te wybory były prawdopodobnie nieuczciwe. Łatwo więc wykazać, że nie mamy nic do ukrycia. Im więcej danych opublikujemy i umożliwimy wszystkim ich badanie, tym większa szansa, że nikt, mimo że będzie chciał, nie wykryje żadnych statystycznych nieregularności. To najlepiej potwierdzi tezę, że wybory organizowane były uczciwie. Tu może dodam jeszcze jedno, akurat mam przyjemność zasiadać w takiej radzie Centrum Badań Ilościowych nad Polityką, które powstało niedawno u nas na Uniwersytecie Jagiellońskim. Bardzo się cieszę, że koledzy, którzy łączą doświadczenie z nauk matematycznych i polityczno-prawnych, wspólnie pracują między innymi także, żeby badać statystykę danych z wielu wyborów wstecz i jest to nadzieja, że tego typu badania pozwolą ewentualnie wykryć wszelkie możliwe nadużycia albo - na co mam nadzieję - potwierdzić, że takich nadużyć nie było.
Teraz będziemy mieli serię aż czterech wyborów - od wyborów europejskich przez samorządowe, prezydenckie, parlamentarne. Czy można liczyć na to, że komisja wyborcza będzie otwarta, by pełne dane i program opublikować i udostępnić chociażby dla niezależnych badaczy, w celu przesiewania ich i uczenia się na tej podstawie?
Tak, to bardzo dobry pomysł i tu muszę dodać, że mieliśmy dobre doświadczenia. Moi koledzy mieli dostęp do danych z Państwowej Komisji Wyborczej w dość dużym stopniu i to bardzo wysoko sobie cenię, bo właśnie dzięki temu nawet każdy student, który się tym interesuje, może jako temat pracy magisterskiej badać statystykę różnych wyników wyborczych, różnych głosowań w Polsce, a dzięki temu może weryfikować tezę, że wybory są organizowane w sposób uczciwy i sprawiedliwy.