Zoriana Mironiszyna ma 32 lata. Jest radną podkijowskiego Irpienia. Kiedy wojska Putina napierały na jej miasto, nie wyjechała. Eleganckie ubranie i pracę w salach urzędu zamieniła na wojskowy mundur i sztab, w którym razem z innymi ochotnikami organizowała pomoc dla mieszkańców i - co najważniejsze – obronę Irpienia. Ich "centrum dowodzenia" powstało w dawnym centrum kultury, w miejscowym parku. Zoriana pamięta przenikliwy chłód, ale też to, że nie czuła strachu. "Obawiałam się jedynie, że trafię do rosyjskiej niewoli. Dlatego miałam zawsze przy sobie nabity pistolet. Gdyby mnie zabierali – wolałabym się zastrzelić" – wspomina w rozmowie ze specjalnym wysłannikiem RMF FM Mateuszem Chłystunem.
Kiedy trzy lata po inwazji armii Władimira Putina na Irpień umawiamy się na spotkanie, Zoriana sama proponuje rozmowę przy sztabie. Odczuwa w tym miejscu pewien paradoks: wiążą się z nim straszne wspomnienia, ale jednocześnie uczucia, że to, co się w nim działo, ocaliło część miasta i jego mieszkańców.
To było w zasadzie serce obrony Irpienia. Był jeszcze jeden sztab, ale przetrwał jedynie 2-3 dni, potem weszli do niego Rosjanie i kompletnie go zniszczyli. Ten przetrwał. Z wybitymi oknami, dziurami od odłamków, ale przetrwał. To dla nas serce obrony Irpienia, tu organizowaliśmy wszystkie działania - wspomina.
Dziś w oknach budynku nie ma już worków z piachem, które chroniły przed odłamkami i ostrzałem. Teraz powoli wraca do niego normalne życie, działa w nim nawet studio tańca. Tuż za wzgórzem, na którym jest usytuowany, płynie rzeka Irpień. To przez nią, już po wysadzeniu mostu Romanowskiego, ewakuowało się w kierunku Kijowa około 40 tysięcy mieszkańców Irpienia.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Wzdłuż rzeki przebiega też linia kolejowa. Ukrzaliznycia, czyli ukraińska kolej, w pierwszych dniach inwazji podstawiła na pobliską stację pociągi ewakuacyjne. Te mogły kursować jedynie przez dwa dni. Potem były pod niemal ciągłym ostrzałem, ich ruch więc wstrzymano. W czasie naszej rozmowy przez tory przejeżdża rozpędzony skład, jadący w kierunku Kijowa. Moja rozmówczyni w pierwszej sekundzie zaczyna się nerwowo rozglądać. To odruch, który ma po tym, co widziała. Uruchamia się zawsze wtedy, gdy słyszy dźwięki przypominające nadlatujący samolot lub pocisk.
Kiedy przyjechałam tu 24 lutego, nie bałam się. Dla mnie było jasne, że jestem gotowa zginąć za ojczyznę. Rozumiałam, że to historia, od której nie mogę uciec. Bałam się jedynie, że wezmą mnie do niewoli. Dlatego zawsze miałam przy sobie nabity pistolet, żeby się zastrzelić, gdyby Rosjanie zabierali mnie do niewoli. Kiedy teraz słyszę alarm - oczywiście zachęcam mieszkańców, żeby chodzili do schronu, ale ja się nie boję. Często bywam na froncie, zostałam wolontariuszką, założyłam fundację, która wspiera wojskowych, bywałam przy ostrzałach. Rozumiem więc, że trzeba się chronić, ale nie boję się - mówi Zoriana Mironiszyna.
Wydarzenia, które rozegrały się w Irpieniu na przełomie lutego i marca 2022 roku, były częścią zaplanowanej ofensywy Rosjan na Kijów. W jego kierunku armia Putina przemieszczała się od strony Hostomela, gdzie znajdowało się lotnisko Antonowa. Po jego zbombardowaniu i przejęciu - następne w kolejności były Bucza i Irpień.
6 marca Rosjanie kontrolowali około 80 proc. powierzchni drugiego z tych miast. W czasie bitew i potyczek, na jego ulicach zginęło około 400 osób. Rosjanie wycofali się z Irpienia po 22 dniach.