Łuska karpia, sianko pod obrusem, poczęstunek dla zwierząt w gospodarstwie, czy smakołyki z wigilijnego stołu dla… wilków. To oczywiście tylko niektóre zwyczaje wigilijne. No, właśnie zwyczaje czy zabobony? „Przesądy, zwyczaje, zabobony możemy traktować jako treści odziedziczone po naszych przodkach” – mówi w RMF FM Dorota Majkowska-Szajer z Muzeum Etnograficznego w Krakowie. I wyjaśnia: Wigilia jest jednym z takich dni, które – uważano – decydują o tym, jak będziemy żyli”.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Marlena Chudzio: Czym się różni przesąd od zabobonów, i jeszcze od zwyczaju?
Dorota Majkowska-Szajer: Przyznam szczerze, że mnie też się miesza. Jak chodzi o zabobon, to myślimy o tym, że to jest jakaś bzdura; coś, w co nie warto wierzyć; czego nie warto powtarzać; coś, co łatwo obśmiać. Przesądy to jest coś blisko znaczeniowo. Natomiast jeśli myślimy o tradycji, o zwyczajach, o obrzędach to jest pytanie, czy my chcemy się zdystansować od nich wszystkich, czy jesteśmy gotowi na to, żeby poszukać tam treści, które są dla nas ciekawe. Przesądy, zwyczaje, zabobony możemy traktować jako treści odziedziczone po naszych przodkach.
Kiedy zaczyna się czas świąt, pakuję sianko pod obrus. Chodzi o to, że to daje nam magię świąteczną?
Dla mojej babci wiele spraw było bardziej kategorycznych, to absolutnie musiało tak być. I nie było opcji, żeby można było inaczej. Moja mama podchodziła bardziej swobodnie. Ja już rzeczywiście "pływam". Bardziej się cieszę tą treścią, niż się przyjmuję, ale są takie rzeczy, które uporczywie z jakiegoś powodu powtarzam. Ja np. pamiętam, że moja babcia absolutnie nie pozwalała nic robić w święta. Nic nie wolno było robić, wszystko było ugotowane wcześniej, posprzątane. To były święta. I uważam, że to był doskonały zwyczaj, chociaż wymagał w poprzedzające dni ciężkiej harówki. Natomiast są zwyczaje, które mogą nas uwierać czy nie pasować do naszego dzisiejszego życia. To się stale zmienia. Trochę chcemy w tym uczestniczyć, chcemy mieć tę magię świąt.
Właśnie, jeśli ktoś chciałby przeżyć wigilię w myśl naszych przodków, to od czego zaczynamy?
Wigilia jest jednym z takich dni, które - uważano - decydują o tym, jak będziemy żyli. W Wigilię trzeba było się wystrzegać rzeczy, których chcielibyśmy się wystrzegać w życiu, czyli najlepiej nie chorować, nie pożyczać pieniędzy, zapewnić sobie względny dobrobyt, poczucie bezpieczeństwa na cały rok. Było też takie przekonanie, że najlepiej tego dnia spotkać jako pierwszego mężczyznę - być może chodziło o to, że kobiety mają siedzieć w domu i przygotowywać święta, a nie szwendać się po okolicy. Było też przekonanie, że trzeba być w zgodzie tego dnia z rodziną, żeby niezgody nie przenosić na pozostałe dni w roku, żeby być w zgodzie z sąsiadami, z bliskimi. W obrzędowości związanej z gospodarzami, rolnikami wiele jest zwyczajów, które nas odsyłają do relacji ze światem zewnętrznym, nie tylko z ludźmi, ale z roślinami, ze zwierzętami. Tego dnia pamiętano również o zwierzętach, częstowano potrawami ze stołu wigilijnego, składano im życzenia. Szło się do pasieki z wiadomością o Bożym Narodzeniu, szło się do sadu, żeby obudzić drzewa i powiedzieć im, że będzie nowy rok i trzeba się przygotować na owocowanie. To trafiało na wigilijny stół, to były zbiory pochodzące z upraw, żeby zapewnić sobie pomyślność, żeby kapusta dobrze odrodziła, i groch, i ziarno.
A łuska karpia to po co?
Łuska karpia, żeby namnażać pieniądze. Chociaż karp nie jest wcale taką bardzo dawną potrawą wigilijną na polskim stole. Raczej mówi się, że to efekt epoki Gierka, wtedy karpie się w Polsce spopularyzowały.
Jak chodzi o poczęstunek, który trafiał do zwierząt gospodarskich. Na Podhalu jest dosyć intrygująca tradycja, że wychodząc przed dom przywoływano wilka, wynosząc mu smakołyki z wigilijnego stołu. To było pewnego rodzaju zaklęcie. Mówiono: wilku chodź do nas, mamy coś pysznego, ale jak nie przyjdziesz dzisiaj, to już nie przychodź wcale. Było to przywoływanie, żeby cały rok się trzymał z daleka. Jeśli chodzi o mak, to to też była dosyć magiczna roślina. Była kojarzona ze snem, przez to też ze śmiercią. Jego obecność na wigilijnym stole była uzasadniona jako wejście w zaświaty, bo to też jest rys charakterystyczny dla świąt Bożego Narodzenia.
Miał nas chronić, żebyśmy się za szybko w zaświaty nie udali?
Może nawet miał nas z nimi łączyć, tak naprawdę. Dzisiaj mówimy o nakryciu dla przygodnego wędrowca, który się odczytuje jako gest charytatywny, ale był on dla gości z zaświatów w trakcie wigilii.