"Najważniejsza jest sportowa stawka walki, a nie pieniądze, dlatego przyjąłem ofertę pojedynku w Moskwie" - podkreśla pięściarz Andrzej Wawrzyk, który zmierzy się z Rosjaninem Aleksandrem Powietkinem w walce o mistrzostwo świata WBA w kategorii ciężkiej. Pojedynek odbędzie się 17 maja.

REKLAMA

Polska Agencja Prasowa: Pana promotorzy informowali o potencjalnych dwóch wielkich rywalach - Powietkinie i Brytyjczyku Davidzie Haye. Dlaczego zdecydował się pan na Rosjanina?

Andrzej Wawrzyk: Analizowałem propozycję przede wszystkim pod kątem sportowym, nie finansowym. Powietkin, w przeciwieństwie do Haye'a, jest aktualnym czempionem potężnej federacji. I to zadecydowało. Gdybym wybrał walkę z Brytyjczykiem, zarobiłbym prawie dwa razy więcej, ale nie pieniądze są najważniejsze.

Pojedynek z Powietkinem zaplanowany jest na 17 maja, z Davidem Haye odbyłby się zdecydowanie później - 29 czerwca.

Miałbym zdecydowanie więcej czasu na przygotowania, jednak z takiej szansy jak boksowanie o pas zawodowego mistrza świata nie można rezygnować. Do tej pory próbowało czterech Polaków w wadze ciężkiej, ale żadnemu się nie udało.

Dlaczego miałoby się udać Andrzejowi Wawrzykowi?

Oczywiście, zgadzam się, że nie będę faworytem potyczki w Moskwie. Ale jest we mnie ogromna chęć walki, pokazania, że jestem w stanie wywalczyć pas czempiona. Powietkin jest ode mnie kilka centymetrów niższy (mierzy 188 cm, Wawrzyk 195 cm - przyp. red.), a ja lubię mieć przewagę fizyczną nad przeciwnikami.

Wystarczy panu czasu na przygotowania?

Zazwyczaj do potyczek mistrzowskich powinno się szykować około trzech miesięcy. Ja mam połowę tego czasu, dlatego przygotowania są nieco przyspieszone, zacząłem je od wyższego pułapu. Z Krzyśkiem Włodarczykiem (22 czerwca będzie bronił tytułu WBC w kategorii junior ciężkiej z Rachimem Czakijewem - przyp. red.) mieliśmy już sparingi zadaniowe. W najbliższych dniach przyjadą zagraniczni sparingpartnerzy, chodziło nam z trenerem Fiodorem Łapinem przede wszystkim o zawodników boksujących stylowo podobnie do Powietkina.

Kto będzie pomagał panu w przygotowaniach?

Na razie wiem o dwóch nazwiskach: Denisie Bachtowie i Konstantinie Airichu, niedawnym rywalu Kubańczyka Odlaniera Solisa.

Rok temu rywalizował pan z Bachtowem w Bydgoszczy.

Wygrałem na punkty, ale wcześniej byłem na deskach. Doskonale pamiętam tamten lewy sierpowy... W ostatnich miesiącach wiele pracy poświęciłem na zajęciach, aby lepiej się bronić przed takimi ciosami.

Uporał się pan z Bachtowem, a czy też przezwyciężył kłopoty zdrowotne?

Mam nadzieję, że zdrowie nie będzie już szwankowało. Jako zawodowy bokser miałem już operowaną prawą rękę, lewe kolano i lewy bark. Najdłużej ciągnął się uraz kręgosłupa, ale z nim miałem problemy już wcześniej, jako koszykarz i kickbokser. Trochę tych przerw już było.

Dlaczego zrezygnował pan z basketu?

Zacząłem jako dziewięciolatek w Wiśle Kraków i trenowałem przez kilka sezonów. W któreś wakacje, w niewiele ponad dwa miesiące, urosłem 15 centymetrów. Wtedy po raz pierwszy "rozsypał się" kręgosłup, miałem pół roku rehabilitacji. Jak wróciłem do koszykówki, nie miałem już miejsca w składzie, inni byli lepsi, zrobili postępy. Dlatego przeniosłem się do sportów walki i odnosiłem sukcesy w młodszych kategoriach wiekowych w kickboxingu.

Bardzo krótko trwała kariera amatorska w boksie. Ówczesny prezes PZB Adam Kusior i trener reprezentacji Ludwik Buczyński do dziś żałują, że nie poczekał pan na kwalifikacje olimpijskie przed Pekinem.

Zawodnicy w różnym wieku podpisują profesjonalne kontrakty, w Ameryce mają po 16-17 lat, a więc jeszcze młodsi ode mnie. Na pewno brakuje mi występu w igrzyskach, ale mam teraz inne marzenia. W wieku 25 lat mogę zostać zawodowym czempionem. A przecież w wadze ciężkiej rozkwit następuje po 30. roku życia...

(edbie)