Ochrona zdrowia, której dostępność dla najuboższych była jednym z głównych haseł "rewolucji boliwariańskiej" zainicjowanej 20 lat temu przez prezydenta Hugo Chaveza, stała się kolejną ofiarą kryzysu gospodarczego w Wenezueli: powstał tam czarny rynek krwi.
Wskutek załamania się wenezuelskiej waluty, boliwara, które wyraża się w czterocyfrowej inflacji, przestało w kraju działać 70 proc. publicznych banków krwi - ogłosiła w tym tygodniu organizacja pod nazwą Koalicja w Obronie Prawa do Zdrowia i Życia (Codevida).
Sekretarz generalna Wenezuelskiego Towarzystwa Hematologicznego dr Maribel Melendez oświadczyła, że "w instytucjach publicznej służby zdrowia wykryto osoby, które starają się ciągnąć zyski z braków w bankach krwi".
Dr Melendez podkreśla, że to państwo wenezuelskie jest odpowiedzialne za powstałą sytuację, ponieważ z braku środków od września zaprzestało asygnowania odpowiednich środków na cele związane z pozyskiwaniem krwi od krwiodawców. Wskutek tego niektóre spośród 23 stanów Wenezueli pozostały bez zapasów krwi.
Odczynniki chemiczne służące do analizy krwi nie są produkowane w kraju i muszą być importowane, a państwo, które ma monopol na pozyskiwanie dewiz, drastycznie zredukowało ich import i przydziały dla publicznych i prywatnych placówek ochrony zdrowia.
Według informacji Melendez w szpitalach coraz częściej powtarza się sytuacja, gdy przy łóżku pacjenta przygotowywanego do operacji pojawia się osoba handlująca krwią i proponuje choremu jej dostarczenie za określoną kwotę.
Według hiszpańskiej agencji EFE wolnorynkowa cena pojemnika z krwią do przeszczepu dla jednego pacjenta, którą szpital powinien mu teoretycznie zapewnić bez opłaty, wynosi obecnie 4 333 000 boliwarów, tj. ok 140 dolarów USA, według oficjalnego kursu wymiany.
Prezes Wenezuelskiej Federacji Medycznej Douglas Leon Natera oświadczył, że banki krwi "zbankrutowały", a setki tysięcy pacjentów "znalazły się w niepewnej sytuacji".
(ag)