Amerykańscy lekarze, którzy zajmowali się zakażonym ebolą Liberyjczykiem, łamali procedury w obawie o własne bezpieczeństwo. Takie są ustalenia wewnętrznego śledztwa. Jak wyjaśnia korespondent RMF FM Paweł Żuchowski, lekarze np. zakładali kilka par rękawiczek ochronnych uważając, że dzięki temu są lepiej zabezpieczeni przed zakażeniem. Sęk w tym, że po zakończeniu pracy mieli kłopot z ich ściągnięciem.
Eksperci wskazują, że dla ochrony przed zakażeniem wystarczająca jest jedna para rękawiczek - później należy ją jednak umiejętnie zdjąć, by zainfekowane fragmenty nie dotykały ciała.
Niestety w najbliższych dniach możemy zobaczyć kolejne przypadki eboli, a to dlatego, że pracownicy służby zdrowia, którzy zajmowali się chorym pacjentem, mogli naruszyć ten sam rodzaj zasad jak osoba, która ma dodatni wynik testu - podkreślił szef Centrum Kontroli i Prewencji Chorób Tom Frieden. Osobą, o której wspomniał, jest pielęgniarka ze szpitala w Dallas, która opiekowała się zmarłym w środę Liberyjczykiem.
Mężczyzna był pierwszym pacjentem, u którego ebolę wykryto dopiero na terenie Stanów Zjednoczonych, kilka dni po przylocie z Afryki. W niedzielę zaś badania potwierdziły, że wirusem zaraziła się wspomniana pielęgniarka - do zainfekowania doszło, mimo że kobieta nosiła strój ochronny. Jej jest stabilny.
Według najnowszego bilansu, gorączka krwotoczna zabiła dotąd 4447 osób spośród 8914 zarażonych ebolą. Jak podała ponadto Światowa Organizacja Zdrowia, do początku grudnia w Afryce Zachodniej tygodniowo odnotowywanych będzie od 5 tysięcy do 10 tysięcy przypadków zarażenia wirusem Ebola. Według danych WHO, epidemia nadal rozprzestrzenia się w Gwinei, Sierra Leone i Liberii, a śmiertelność wzrosła do 70 procent.