Dożywotnia kara więzienia dla byłego policjanta Janusza T., który udusił dwoje swoich dzieci, to prawomocny wyrok. Taką decyzję podjął dziś łódzki Sąd Apelacyjny po tym, jak skazany odwoływał się od pierwszego wyroku.
Sąd nie miał wątpliwości, że 44-letni Janusz T. zasłużył na najsurowszą karę. Podwójne zabójstwo było przemyślane. Był to najgorszy sposób zemsty na żonie, jaki wymyślił oskarżony - mówił sędzia Wiesław Masłowski w ustnym uzasadnieniu wyroku.
Jest to zbrodnia porażająca, zbrodnia okrutna, zbrodnia dokonana z zimną krwią. Zbrodnia, która może się spotkać tylko z jedną karą. Ogrom, waga, ilość okoliczności obciążających, opisanych przez sąd pierwszej instancji, jest tak duża, że żadną miarą kary tej nie można zakwestionować, jako kary noszącej cechy rażącej surowości. Dlatego zasądzony wyrok został utrzymany w mocy - podkreślił sędzia.
Wątpliwości nie budził też fakt, że to właśnie Janusz T. jest sprawcą zabójstwa. Dowodami na okrucieństwo skazanego i zaplanowanie morderstwa są zapisy sms-ów i rozmów z żoną. Istotny jest też przebieg zabójstwa - tłumaczył sędzia Masłowski.
W pierwszej kolejności oskarżony zabił starsze dziecko: 7-letniego syna, a następnie ofiarą zabójstwa stała się jego 4-letnia córka. Zdaniem sądu, przerwa pomiędzy morderstwami jest również dowodem na to, że zbrodnia była zaplanowana, a nie był to nagły zamiar Janusza T.
Mój klient zdecyduje, czy będziemy wnosić o kasację wyroku do Sądu Najwyższego - powiedział po ogłoszeniu wyroku adwokat skazanego, mecenas Wojciech Woźniacki. Janusza T. nie było na ogłoszeniu wyroku.
Od wyroku sądu pierwszej instancji odwoływał się obrońca 44-letniego oskarżonego. Mecenas chciał, żeby jeszcze raz odbył się proces Janusza T. W apelacji obrońca starał się także wykazać, że opinie biegłych psychiatrów i psychologów, którzy badali skazanego, były niejasne i niepełne. Adwokat chciał powołania nowych zespołów biegłych. Sąd Apelacyjny nie podzielił argumentów obrońcy. 44-letni Janusz T. resztę swojego życia spędzi w więzieniu.
Do podwójnego dzieciobójstwa doszło tuż przed Bożym Narodzeniem 2010 roku w mieszkaniu w bloku na jednym z łódzkich osiedli. Z ręki ojca zginął 7-letni Wiktor i 4-letnia Dagmara. Skazany był pijany - wypił pięć dużych, półlitrowych piw - i po zamordowaniu dzieci, planował popełnić samobójstwo. Później zrezygnował z tego pomysłu. Po zbrodni do znajomych rodziny wysłał sms-a, z którego wynikało, że dzieciom mogło coś grozić. Jeden ze znajomych zareagował na wiadomość, przyjechał do mieszkania przy ul. Szpitalnej w Łodzi i próbował dostać się do środka. Potem zawiadomił policję. Było za późno.
Jak wyjaśniał skazany tuż po zabójstwie, chciał w ten sposób zemścić się na żonie, która planowała od niego odejść.