Wydarzenia na Kapitolu w nocy 6 stycznia wywołały szok i niedowierzanie. W najstarszej funkcjonującej demokracji doszło do czasowego zajęcia parlamentu przez tłum demonstrantów - komentuje specjalnie dla RMF 24 politolog dr hab. Łukasz Fyderek. Demokracja to konflikt, ale nie wojna. Sporom w demokracji nie może towarzyszyć idea zniszczenia przeciwnika - dodaje.
Poniżej przytaczamy całą wypowiedź dra hab. Łukasza Fyderka.
Podobne wydarzenia jak w Waszyngtonie w ostatnich miesiącach miały miejsce w krajach uznawanych za nieskonsolidowane demokracje: w Armenii, Gwatemali, Kirgistanie i Mali. Każde zastosowanie przemocy do celów politycznych uderza w stabilność demokracji i podważa fundamenty państwa prawa.
Podobnie jak wspomniane kraje, Ameryka będzie przez długi czas zmagać się z konsekwencjami wczorajszego wydarzenia. Dla obserwatorów zewnętrznych najpilniejszym zadaniem jest jednak rozstrzygnięcie pozornie prostego dylematu: czy miała miejsce próba zamachu stanu? I jak nazwać wczorajsze wydarzenia?
Spójrzmy na trzy podstawowe kryteria zamachu stanu. Pierwszym z nich jest użycie siły dla celu politycznego. Grupa zwolenników Donalda Trumpa wtargnęła na teren siedziby Kongresu USA, wyłamując drzwi i tłukąc okna z intencją przerwania obrad obu izb parlamentu. Użyto zatem siły, a w starciach jedna osoba została zabita, a inne zostały ranne (Jak podały potem służby w sumie podczas starć zginęły cztery osoby. To kobieta postrzelona przez policjanta, a także kobieta i dwóch mężczyzn, którzy zmarli z powodu problemów zdrowotnych).
Wydaje się, że bilans ofiar mógłby być znacznie większy, gdyby nie komoda, którą oficerowie ochrony zabarykadowali wejście na salę obrad, gdzie znajdowali się kongresmeni. Bywa, że o losach państwa przesądzić może jeden mebel i kilku zdeterminowanych ludzi.
Drugie kryterium to użycie państwowych sił bezpieczeństwa dla przejęcia władzy. To kryterium nie zostało spełnione. Pomimo tego, że na niektórych filmikach dostępnych w sieci widać policję otwierającą bramę dla demonstrantów, siły bezpieczeństwa ani wojsko nie były zaangażowane w atakowanie parlamentu.
Trzecie kryterium to koordynacja i planowanie działań spiskowców. Dowiedzenie lub zaprzeczenie istnienia zorganizowanej grupy planującej wczorajsze działania jest kluczowe dla klasyfikacji tych wydarzeń. Pojawia się tu kilka pytań: czy grupy zwolenników Trumpa planujące je w mediach społecznościowych były wystarczająco dobrze zorganizowane? Jak interpretować widoczne na wielu zdjęciach bluzy z napisem "Wojna domowa, 6 stycznia 2021" i słowem MAGA (to akronim słów Uczynić Amerykę Ponownie Wielką, hasła zwolenników Donalda Trumpa).
Na te pytania zapewne w najbliższym czasie odpowiadać będą dziennikarze i śledczy, których zadaniem będzie odtworzyć łańcuch zdarzeń, które doprowadziły do "buntu, który może wyrządzić wielkie szkody naszemu narodowi i jego reputacji", jak to wyraził były prezydent George W. Bush. Jeżeli na światło dzienne wyjdą fakty potwierdzające plan wzięcia kongresmenów jako zakładników i zabarykadowania się z nimi w budynku Kapitolu, to będziemy mówić o próbie zamachu stanu. Fizyczne wyeliminowanie bądź czasowe zawieszenie działania władzy ustawodawczej, realizowane na wezwanie prezydenta miałoby wszelkie znamiona próby przewrotu politycznego. Aktualnie jednak, jest zbyt wcześnie na taką klasyfikację.
Chcąc zatem określić krótko wtargnięcie tłumu zwolenników Trumpa do Kongresu możemy przywołać staropolskie pojęcie zajazdu, rozumianego jako samodzielne i samowolne egzekwowanie sprawiedliwości przez obywateli. Grupa ludzi spod znaku MAGA uwierzyła, że w obliczu rzekomo ukradzionych wyborów, mniejszym złem będzie samodzielne szukanie sprawiedliwości. W efekcie doszło do zdewastowania, nie tyle Kapitolu, co instytucji amerykańskiej republiki.
Zajazd na Kapitol to groźne memento dla wszystkich uprawiających politykę polaryzacji. Zarówno w Armenii, Mali, jak i USA czy w Polsce, demokracja nie będzie funkcjonować, gdy ludzie będą postrzegać swoich politycznych rywali jako wrogów, zasługujących na pognębienie, choćby tylko symboliczne.
Demokracja to konflikt, ale nie wojna. Sporom w demokracji nie może towarzyszyć idea zniszczenia przeciwnika. Każdy hejt na przeciwnika politycznego, każdy mem ośmieszający nielubianego polityka wzmacnia myślenie w kategoriach plemiennych i osłabia postrzeganie demokracji jako rzeczy wspólnej wszystkich obywateli. To właśnie przekonanie o działaniu dla dobra wspólnego jest kluczowe, by demokratyczny spór nie przeradzał się w wojnę. Różnie pojmowanego, ale jednak dobra wspólnego, rzeczy publicznej.
Nie ulega wątpliwości, że zajazdu na Kapitol dokonała grupa zwolenników Partii Republikańskiej, którzy utracili instynkt pojmowania dobra wspólnego. Próba zerwania obrad Kongresu USA oznacza też przerwanie liczącej ponad dwieście lat tradycji pokojowego transferu władzy w uznaniu wyniku demokratycznych wyborów. Tradycja ta nie w pełni uodporniła Amerykanów na zagrożenia jakie niesie polaryzacja w dobie mediów społecznościowych. Pytanie o to czy demokracja przetrwa Facebooka, które stawiają sobie od kilku lat politolodzy, staje się coraz bardziej aktualne.