Rząd USA uważa, że w ataku chemicznym w prowincji Idlib na północnym zachodzie Syrii użyto sarinu i że "niemal na pewno" było to dzieło sił lojalnych wobec syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada - poinformowała agencja Reutera cytując amerykańskie źródło rządowe. Już wcześniej administracja USA wyraziła opinię, że czyn ten był "naganny i nie może zostać zignorowany przez cywilizowany świat".

REKLAMA

Bestialskie działania reżimu Baszara el-Asada są konsekwencją słabości i niezdecydowania poprzedniej administracji - powiedział na konferencji prasowej rzecznik Białego Domu Sean Spicer.
Prezydent Obama mówił w 2012 roku, że wyznaczy czerwoną linię przeciwko użyciu broni chemicznej, aby następnie nic nie zrobić - dodał. Jednocześnie odmówił udzielenia odpowiedzi na pytanie, co nowa administracja zrobi w związku z doniesieniami o nowym ataku z wykorzystaniem broni masowego rażenia. Poinformował, że na ten temat prezydent Donald Trump rozmawiał ze swoimi doradcami ds. bezpieczeństwa narodowego.

Według różnych szacunków we wtorkowym ataku chemicznym zginęło od 58 do co najmniej 100 osób, w tym kilkanaścioro dzieci. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka podało, że ataku na miejscowość Chan Szajchun w kontrolowanej przez syryjskich rebeliantów prowincji (muhafazie) Idlib najprawdopodobniej dokonały syryjskie lub rosyjskie samoloty.

Spicer powtórzył jednocześnie pogląd Trumpa, według którego Waszyngton koncentruje się na pokonaniu Państwa Islamskiego (IS) w Syrii, a nie na usunięciu Asada od władzy.

W 2012 roku Obama mówiąc o "czerwonej linii" ostrzegał władze w Damaszku, że jakiekolwiek użycie broni chemicznej pociągnie za sobą poważne konsekwencje. Jednak rok później nie zrealizował tych gróźb mimo potwierdzenia, że w Syrii doszło do kolejnego ataku z wykorzystaniem bojowych środków trujących - przypomina agencja Reutera.