Dyrektor urzędu pracy w Płońsku, który dofinansował otwarcie sklepu z dopalaczami, pyta resort pracy, co ma dalej w tej sprawie robić. Powiatowi urzędnicy dostali od przedsiębiorcy faktury po angielsku, z których wynika, że za część z 19-tysięcznej dotacji mężczyzna kupił towary, wśród których były dopalacze. Urzędnicy z Płońska pytają więc tych z Warszawy, czy mają wystąpić o zwrot dotacji?
Musimy zaczekać na pismo, przeanalizujemy je i odpowiemy urzędnikom z Płońska - tak w rozmowie z reporterem RMF FM Pawłem Świądrem skwitowała tę sprawę Bożena Diaby z ministerstwa. Poza tym dziwi ją brak orientacji i niekonsekwencja urzędników z płońskiego urzędu pracy. Najpierw nie wzbudził ich podejrzeń wpisany we wniosku handel materiałami kolekcjonerskimi, później tłumaczyli, że nie mieli pojęcia, że chodzi o dopalacze, a następnie, że przecież w sierpniu te substancje były jeszcze legalne.
Mimo to urzędnicy nie chcą teraz sami zdecydować, co dalej, i będą się radzić urzędników w Warszawie.
Teresa Banasiak, dyrektor urzędu w Płońsku, tak tłumaczy tę decyzję: Nikt nie chce pomóc. Urząd znalazł się w trudnej sytuacji, więc oficjalne pismo do ministerstwa, co z tym fantem mamy zrobić. Żeby potem się nie okazało, że będą mnie ścigać.
Handel dopalaczami był w sierpniu rzeczywiście legalny, a mężczyzna, który otworzył sklep, był wcześniej bezrobotny, a przynajmniej figurował w tym rejestrze. Niesmak jednak pozostaje, bo urzędnicy dofinansowali otwarcie sklepu z używkami z naszych pieniędzy.