Koszarowanie piłkarzy i rozgrywanie meczów przy pustych trybunach – to głośny pomysł na dokończenie sezonu Ekstraklasy, który zaproponował prezes Rakowa Częstochowa Michał Świerczewski. Ekstraklasa S.A. usłyszy o tym pomyśle jutro – podczas wideokonferencji. Jednak już teraz słychać głosy, że taki plan być może jest ambitny, ale niewykonalny albo nawet szalony. O różnych scenariuszach, jakie czekają polski futbol po opanowaniu epidemii koronawirusa z trenerem piłkarskim Janem Urbanem rozmawiał dziennikarz RMF FM Paweł Pawłowski.
Paweł Pawłowski, RMF FM: Co sądzi pan o samym pomyśle dogrania sezonu Ekstraklasy w ten sposób?
Jan Urban: Jestem zaskoczony. Według mnie jest to szalony pomysł. Wydaje mi się, że w sytuacji, w której się znajdujemy, to nie może przejść. To zostawiłoby środowisko piłkarskie w bardzo trudnej sytuacji. Dzisiaj naszymi bohaterami są ludzie ze służby zdrowia. My wszyscy musimy najpierw zrobić wszystko, by pokonać tego niewidzialnego wroga. Teraz możemy się tylko zastanawiać, co zrobimy, kiedy wygramy z koronawirusem.
Jeśli już uda się z nim wygrać, to w jakiej perspektywie czasowej możemy myśleć o wznowieniu rozgrywek?
Nie wiemy, czy w ogóle te rozgrywki dogramy. Przecież nie wiemy, jak długo potrwa epidemia. Na pewno musimy zrobić wszystko, by być przygotowanym na każdą alternatywę. Mam tu na myśli to, czy będziemy mogli rozpocząć rozgrywki 1 maja, 15 maja, a może na początku czerwca. Jeśli to nam się nie uda, to być może ktoś pomyśli o przedłużeniu kontraktów piłkarzy o jeden miesiąc. Kontrakty kończą się 30 czerwca. Być może będzie można dograć sezon jeszcze w lipcu. To już zależy od władz, ale bardziej od UEFA niż od PZPN-u. Na takie alternatywy musimy być przygotowani, kiedy wygramy walkę z koronawirusem. Nawet na taką ewentualność - co zrobimy, jeśli tego sezonu nie uda nam się dograć.
Mówi pan o byciu przygotowanym. Ja zastanawiam się, jak być przygotowanym, skoro zawodnicy trenują indywidualnie. Czy w takich warunkach da się utrzymać formę, żeby być gotowym po miesiącu czy dwóch na szybkie wznowienie rozgrywek?
Oczywiście, że się nie da. Na początku trzeba myśleć o podtrzymaniu formy fizycznej. Jeśli taka sytuacja ma miejsce przez dłuższy czas, to niemożliwe jest utrzymanie formy piłkarskiej. Dlatego np. w Hiszpanii mówi się, że gdyby trzeba było grać już od 15 maja, to trzeba będzie grać co 3 dni, żeby rozegrać jak najwięcej spotkań. Co jednak z zawodnikami? W takiej sytuacji będzie dużo kontuzji. Tego się nie uniknie poprzez tylko domowy trening. Organizm nieprzygotowany jest bardzo podatny na kontuzje przy obciążeniach, z jakimi wiążą się mecze piłkarskie. Dlatego wznowienie musiałoby odbyć się w zupełnie inny sposób.
Może zatem należałoby rozważyć zakończenie sezonu przy takim kształcie tabeli, jaki mamy obecnie? Pytanie, czy nie krzywdziłoby to piłkarzy i czy nie wpłynęłoby negatywnie na finanse klubów.
Wydaje mi się, że organizator rozgrywek zadeklarował, że jeśli nie uda się dokończyć sezonu, to tabela pozostanie w takim kształcie, w jakim jest. Wydaje mi się też, że najważniejszą rzeczą dzisiaj jest minimalizowanie strat. Nurtuje mnie też to, że będziemy musieli myśleć o tym, by uniknąć bankructw klubów. Stąd różnego rodzaju spotkania i debaty na temat tego, w jaki sposób zażegnać ten kryzys; ile zawodnicy mogą stracić, jeśli chodzi o kontrakty. O tym rozmawia się w całej Europie. Nie oszukujmy się, wszyscy muszą stracić. Wydaje mi się, że negocjowanie kontraktów będzie rzeczą normalną. Być może przyjdzie jakaś decyzja z góry, np. z UEFA, która powie, jak mają zachować się w takiej sytuacji kluby. Zawodnicy też są świadomi, że jeśli klub nie ma wpływów, to trudno oczekiwać na nie wiadomo jakie zarobki. To samo dotyczy innych branż. Musimy nad tym wszystkim się zastanowić.
Kluby w Europie już sobie starają jakoś z tym radzić. Anderlecht poprosił o solidarność swoich piłkarzy, bo trzeba ciąć koszty. Zawodnicy proszeni są więc o zrezygnowanie z jednej wypłaty. Wszędzie, w Polsce również, może być tak, że zawodnicy mogą nie chcieć rezygnować ze swoich zarobków. Pojawiają się zatem pomysły, by prosić o pomoc państwo. To jednak spotyka się z krytyką, bo w dobie pandemii są ważniejsze sprawy niż sport i ogromne - w opinii wielu osób - zarobki piłkarzy. Czy z pana punktu widzenia kluby mają moralne prawo prosić o taką pomoc?
Na rynku hiszpańskim jest możliwość regulacji zatrudnienia pracowników, natomiast nie zaliczają się do tego zawodnicy. Oni są zatrudniani na innych zasadach. Rzeczywiście, może być taka sytuacja, że klub porozumie się z dwudziestoma zawodnikami, a z trzema nie. Wtedy wydaje mi się, że dany zawodnik będzie mógł odejść z klubu. Natomiast pozostali zgadzają się na dane warunki, a klub może dalej egzystować. Na dziś nie ma takich narzędzi, które byłyby klarowne. Nie ma procedur do rozwiązania tej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Ale ten problem musimy w jakiś sposób rozwiązać. To, że duża część społeczeństwa dziwi się, że kluby chcą pieniędzy, a zawodnicy zarabiają określone kwoty - nie dziwmy się, bo jest to rzeczywiście grupa w społeczeństwie uprzywilejowana, która zarabia duże pieniądze. Jeśli wszyscy muszą na tym stracić, to stracą też na tym zawodnicy i trenerzy. Nic się nie stanie, a pomoże to w tym, że kluby będą mogły funkcjonować normalnie. W przyszłości odbije się to na finansach klubów; mam na myśli prawa telewizyjne, które mogą być w przyszłości mniejsze. Być może w przyszłości trzeba będzie mniej zarabiać.