Natalia Maliszewska zaliczyła upadek w trakcie ćwierćfinału olimpijskiej rywalizacji w short tracku na 1000 m i nie awansowała do półfinału. Polską zawodniczkę w Pekinie czekają jeszcze starty w finale B sztafety oraz indywidualnie na 1500 m.
Maliszewska miała pozytywny wynik testu kilka dni po przylocie do Chin i została skierowana na izolację. Później rezultaty jej badań były niejednoznaczne i w ciągu kilku dni zmieniały się z pozytywnych na negatywne i odwrotnie. O tym, że nie będzie mogła wystartować, dowiedziała się na kilka godzin przed początkiem jej ulubionej konkurencji (500 m).
Przed startem w ćwierćfinale na 1000 metrów polska zawodniczka podkreślała, że chce udowodnić sobie i tym, którzy tak mocno utrudnili jej pierwsze dni pobytu w Chinach, że jest nadal jedną z najlepszych na świecie zawodniczek w short tracku. Teraz trzeba jednak zachować spokój i spróbować wycisnąć tyle, ile się da - mówiła.
Niestety, ćwierćfinał nie przebiegał po jej myśli. Polka musiała odrabiać straty do rywalek. Maliszewska rozpoczęła bieg spokojnie i przez kilka okrążeń jechała na ostatniej, piątej pozycji. Potem przyspieszyła, przesunęła się na czwarte miejsce, ale próbując wyprzedzać kolejną rywalką na ostatnim okrążeniu przewróciła się i do mety dotarła długo po pozostałych zawodniczkach.
Przygotowałam się na to, żeby być w finale, naprawdę chciałam w nim być. Sama się śmieję, jak to mówię, ale planowałam sobie, jaką bluzę będę mogła założyć na podium... Wyobrażałam sobie to kilka razy. Ale nie to, co się wydarzyło - mówiła Polka w strefie mieszanej, ocierając łzy.
Maliszewska przyznała, że atak to była jedyna opcja, jaka przyszła jej do głowy, żeby znaleźć się na trzeciej pozycji dającej szansę na awans do półfinału.
To był mój błąd. Ja wyprzedzałam, ja upadłam i dojechałam ostatnia. Wyprzedzanie po małym (po wewnętrznej - przyp. RMF FM) to była jedyna decyzja, która przyszła mi do głowy, i po prostu ją wykonałam. Nie zastanawiałam się nad tym, czy to jest słuszne, czy nie, bo wiedziałam, że został mi ostatni wiraż. Pewnie można było pójść po dużym, ale nie wiem, czy dałabym radę, bo po pierwszym zderzeniu z Rosjanką goniłam resztę dziewczyn przez dwa kółka - relacjonowała 26-letnia panczenistka Juvenii Białystok.
Przygotowałam się na to, żeby być w finale, naprawdę chciałam w nim być. Sama się śmieję, jak to mówię, ale planowałam sobie, jaką bluzę będę mogła założyć na podium... Wyobrażałam sobie to kilka razy. Ale nie to, co się wydarzyłoNatalia Maliszewska
Wyjaśniła, że wolniejszy od rywalek start był częścią taktyki.
Tak ustalaliśmy, że jeśli bieg będzie w miarę szybki, to żeby starać się oszczędzać energię. Już tyle razy znajdowałam się w takiej sytuacji, że byłam gdzieś na końcu, że nie czuję się zagrożona - podkreśliła.
W wyścigu z udziałem Polki zwyciężyła Koreanka Yubin Lee.
Polska panczenistka przyznała, że ostatnie dni były dla niej emocjonalnie niezwykle ciężkie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle razy płakałam. Wylałam tyle łez i nawet nie przez trening, dlatego że mnie nogi bolały, tylko przez wszystko, co się działo dookoła. Nie chcę się w żaden sposób usprawiedliwiać. Jest mi wstyd, że tak dobrze planowałam swoje starty, tak dobrze się czułam przed igrzyskami, a teraz... jest mi wstyd - ucięła.
W Pekinie Maliszewska wystartuje jeszcze w finale B kobiecej sztafety oraz na 1500 m.
Wiem, że starty na igrzyskach jeszcze się nie skończyły, jeszcze może być pięknie, ale dwa najlepsze dystanse, pod które tak naprawdę się szykowałam, są już za mną i na razie jest mi z tym źle - zaznaczyła.