"Gdy sytuacja stawała się niebezpieczna, Niemcy wchodzili do domu, narastało ryzyko odkrycia, że Żabińscy ukrywają u siebie ludzi, pani Antonina zasiadała przy fortepianie i grała ulubioną melodię. Była to aria z operetki "Piękna Helena" Offenbacha. To oznaczało, że należy zniknąć - opuścić dom poprzez tunel, który znajdował się w piwnicy" - mówi w rozmowie z RMF FM Olga Zbonikowka-Żmuda z warszawskiego zoo, gdzie podczas II wojny światowej Jan i Antonina Żabińscy ukrywali Żydów. Ocalili setki ludzi. Dziś do kin wchodzi zainspirowany tą historią film "Azyl" w reż. Niki Caro.

REKLAMA
Jan Żabiński (1897-1974) - polski zoolog, fizjolog, popularyzator zoologii, wieloletni dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Warszawie. W czasie okupacji wraz z wraz z żoną Antoniną (1908-1971) ukrywał Żydów w opustoszałych pomieszczeniach zoo. Żabiński osobiście brał udział w szmuglowaniu ludzi z warszawskiego getta. Był żołnierzem Armii Krajowej, powstańcem warszawskim. Ciężko ranny znalazł się w niewoli w oflagu. Pod koniec 1945 wrócił do Polski i podjął pracę naukową oraz popularyzatorską, głównie w Polskim Radiu. Wygłosił ponad 1500 pogadanek, stając się ulubieńcem słuchaczy.

Malwina Zaborowska, RMF FM: Ile osób łącznie uratowali państwo Żabińscy?

Olga Zbonikowka-Żmuda: Wiemy dziś o 300 osobach, które w czasie okupacji przewinęły się przez dom Antoniny i Jana Żabińskich. Wiemy też, że tylko dwóm nie udało się przeżyć wojny.

To byli głównie ci, których Jan Żabiński wydostał w warszawskiego getta?

Tak, ale nie tylko. Żabińscy pomagali wszystkim tym, którzy tego potrzebowali, czyli np. Polakom zaangażowanym w działalność konspiracyjną. Ale Żydom przede wszystkim.

Jak to się stało, że podjęli się tak heroicznej działalności?

Jan Żabiński pytany o to po wojnie mówił, że widok tego, na co narażeni byli w Polsce ludzie, w tym ci pochodzenia żydowskiego, był dla niego wstrząsający. Nie wyobrażał sobie nie pomagać. Robił to, co należało robić. Nie widział dla siebie innej drogi.

To właśnie zoo, którego był dyrektorem, stało się azylem dla ludzi, którzy prawdopodobnie bez takiej pomocy nie przeżyliby wojny. Zoo, które we wrześniu 1939 roku, po bombardowaniu, przestało praktycznie istnieć...

Zoo jako zoo przestało istnieć. Ale ocalały niektóre obiekty - przede wszystkim willa państwa Żabińskich, gdzie dawano ludziom schronienie. To była główna baza. Ale na terenie ogrodu było jeszcze wiele innych miejsc, gdzie można było przez jakiś czas ukrywać Żydów: stara lwiarnia, bażanciarnia, małpiarnia... Warunki pozwalały na to, żeby ci ludzie mogli tam wytrzymać przez jakiś czas.

Zoo stanowiło kolejny punkt przerzutowy? Jak długo ukrywano tam potrzebujących pomocy?

Bardzo różnie. Byli tacy ludzie, którzy spędzali w zoo zaledwie kilka godzin oczekując na przerzut w kolejne, bezpieczne miejsce. Byli tacy, którzy czekali na nowe dokumenty. Niektórzy mieszkali kilka dni, kilka tygodni. Rekordzistką była pani Magdalena Gross-Zielińska (rzeźbiarka - przy. red.), która mieszkała w zoo 17 miesięcy.

Czy to prawda, że ukrywający się na terenie ogrodu ludzie nic o sobie wzajemnie nie wiedzieli?

Był to ważny element konspiracji - by ci ludzie jak najmniej o sobie wiedzieli, by w razie "wsypy" ktoś mógł jednak przeżyć.

Jak jeszcze maskowano tę konspiracyjną działalność?

Można się dziś dziwić, że to w ogóle się udało, bo Niemcy byli częstymi gośćmi u Żabińskich. Niemcy stacjonowali w końcu na terenie ogrodu, przychodzili do Jana Żabińskiego, by porozmawiać z nim na tematy naukowe. Ale nigdy nie pomyśleli nawet o tym, że tam może się ktokolwiek ukrywać! Działalność Żabińskich w dużej mierze polegała na tym, że prowadzili dom otwarty, w którym były poodsłaniane oka i uchylone drzwi. Starali się sprawiać wrażenie, że cały czas jest dużo legalnych lokatorów: sprowadzali krewnych, znajomych, by cały czas coś się działo i nikt nowy nie zwracał niczyjej uwagi.

W myśl zasady: najciemniej pod latarnią.

Dokładnie tak.

A jaka w tym wszystkim była rola pani Antoniny Żabińskiej?

Kluczowa - można zaryzykować to stwierdzenie. Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że to ona była siłą sprawczą, napędową tej szeroko zakrojonej pomocy... Podział był jasny: pan Jan Żabiński przyprowadza ludzi z getta, wyciąga ich stamtąd, co oczywiście wymagało olbrzymiej odwagi i zimnej krwi, niezwykłego heroizmu (Żabiński odwiedzał getto pod pozorem poszukiwania odpadów do karmienia świń, hodowanych wówczas na terenie ogrodu - przyp. red.). Ale cała reszta, trud codziennego życia, był na głowie pani Antoniny. Do niej zgłaszali się wszyscy ci, którzy czegoś potrzebowali.

Pani Antoninie w tej działalności konspiracyjnej przydała się... umiejętność gry na fortepianie.

Fortepian rzeczywiście odegrał niebagatelną rolę w tej historii. Stanowił swego rodzaju skrzynką kontaktową między Żabińską a nielegalnymi lokatorami. Gdy sytuacja stawała się niebezpieczna, Niemcy wchodzili do domu, i narastało ryzyko, że odkryją spisek, Pani Żabińska zasiadała przy fortepianie i grała ulubioną melodię. Była to aria z operetki "Piękna Helena" Jacques'a Offenbacha. To oznaczało, że należy zniknąć - opuścić dom poprzez tunel, który znajdował się w piwnicy. Tam mieli czekać tak długo, aż nie rozlegnie się Chopin - jego dźwięki miały oznaczać, że sytuacja wraca do normy.

Państwo Żabińscy mieli dzieci - mowa tu głównie o synu, który był na tyle duży, że musiał zdawać sobie sprawę z tego, czego podejmują się jego rodzice...

Tak, córka urodziła się dopiero w 1944 roku, ale syn Ryszard od początku wiedział o działalności rodziców, był absolutnie pełnoprawnym członkiem tej machiny. Od niego zależało w dużej mierze logistyczne funkcjonowanie w domu, on był odpowiedzialny za przynoszenie jedzenia, ułatwianie ludziom załatwiania ich potrzeb fizjologicznych, był też ich dobrym duchem - przede wszystkim dla dzieci, które się tam ukrywały. Był absolutnie świadomy tego, co robi, czym to grozi, i jak należy zachować się w skrajnej sytuacji.

Zapewne w ciągu tych wielu miesięcy Żabińscy nie raz byli o krok od zdemaskowania ich działalności...

Można powiedzieć, że cały czas byli o krok od "wsypy". Żabiński był przed wojną znanym na całym świecie, a w Niemczech szczególnie cenionym, naukowcem. Chociaż Niemcy uważali, że Żabińskiego nie należy podejrzewać o żadną działalność konspiracyjną, to wchodzili do jego domu bez przerwy. Za każdym też razem, gdy Żabiński wchodził do getta i wychodził z kimś - groziła mu dekonspiracja. Być może był w mniejszym stopniu sprawdzany, ale jednak był...

Tę pomoc innym przerwał dopiero wybuch powstania warszawskiego?

Tak. Jan Żabiński poszedł walczyć. Został ciężko ranny, a następnie został wywieziony do Niemiec. Tuż przed powstaniem pani Antonina urodziła córkę. Potem wszyscy opuścili dom, z uwagi na niebezpieczeństwo... Ale można powiedzieć, że do ostatnich dni w ich domu mieszkali potrzebujący.

Po wojnie Żabińscy zostali za swoją działalność odznaczeni...

Tak, medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. W 1965 roku.

Dziś do polskich kin wchodzi film "Azyl" zainspirowany historią heroicznej postawy Państwa Żabińskich. Miała pani okazję już go zobaczyć?

Tak. Oczywiście film ma swoje prawa i nie będziemy mówić tu o tym, w jak dużym stopniu oddaje detale, czy jest ściśle oparty na faktach. Natomiast trzeba powiedzieć, że ideę, którą Żabiński miał w sercu, ten film przekazuje. W jakimś stopni unieśmiertelnia Żabińskich, daje możliwość, by nie zostali zapomniani. Myślę, że to jest najważniejsze.