Anna Tybor 20 lipca zjechała na nartach z Broad Peaku. Zrobiła to jako pierwsza kobieta na świecie. Teraz już z polskiej perspektywy opowiedziała Patrykowi Serwańskiemu o wyprawie, która okazała się prawdziwym wyzwaniem.
Problemy pojawiły się już podczas aklimatyzacji. Anna Tybor straciła po drodze cały sprzęt, który wcześniej został wniesiony do obozu drugiego. Podczas kolejnej wizyty w tym miejscu okazało się, że poza strzępami namiotu nic nie zostało. To oznaczało opóźnienia, konieczność pożyczenia sprzętu od innej polskiej grupy działającej w tym miejscu i zmianę planów na atak szczytowy, który trzeba było zgrać z oknem pogodowym.
Jak podkreśla Anna Tybor, w tym roku pogoda w Karakorum była wyjątkowo kapryśna.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Straciliśmy sprzęt, ale też czas i siły poświęcone na to, by wynieść to do góry. Trzeba było zacząć od początku. Wszystko przesunęło się w czasie i miało wpływ na zmęczenie. Jest różnica, czy wchodzisz z 20-kilogramowym plecakiem i nartami czy na lekko. Na początku byliśmy tą sytuacją załamani. Nie wiedzieliśmy, co robić. Na miejscu udało się pożyczyć zestaw do gotowania od szerpów, żeby móc cokolwiek zjeść. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na atak szczytowy w stylu alpejskim. Okien pogodowych było bardzo mało. W górach często wszystko się zmienia. Za każdym razem musimy być przygotowani na to, że przygotowany plan może nie wypalić. W obozie mieliśmy kolejne namioty, śpiwory. Wiatr zabrał mi nakładki neoprenowe na buty. One są naprawdę ważne. Miałam zapas, choć były odrobinę mniejsze. Zawsze musisz być gotowy na plan B - opowiada Tybor w RMF FM.
Zjazd na nartach ze szczytu także nie odbywał się w komfortowych warunkach, bo dopiero po zmroku. Jedyną pomocą było światło latarki. Mimo to Tybor podkreśla, że czuła radość, choć zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw.
Nasza skialpinistka przyznaje, że mimo sportowego celu, który miała wyznaczony, znalazła jak zwykle w górach czas na refleksję i kontemplację - szczególnie na tak ważnej dla polskich himalaistów górze jak Broad Peak.
To też daje myśl, że gdzieś tam zostali ludzie, nasi znajomi. Na te myśli jest czas, mimo koniecznego skupienia. Wyprawa jest wysiłkiem fizycznym i mentalnym. Z obozu trzeciego wyruszyliśmy o 1 w nocy. Wcześniej wynosiliśmy rzeczy. Zmęczenie się nakładało. Mimo to w górach zawsze staram się mieć refleksje, skupić się także na przyrodzie. To daje mi siłę - wyjaśnia skialpinistka.
Tybor snuje już kolejne plany i za rok zamierza wrócić w najwyższe góry świata, ale szczegółów nie chce na razie zdradzić. Zrobi to gdy następne marzenie będzie już bliżej realizacji.
Na razie planuje urlop, choć w jej przypadku trzeba zapomnieć o leżeniu na plaży. Wypoczynek musi być aktywny. Dopiero po wakacjach przyjdzie czas na konkretyzowanie kolejnej wyprawy.