Premier Donald Tusk jest zdania, że nie ma powodów, by wznawiać prace komisji byłego szefa MSWiA Jerzego Millera, która badała okoliczności katastrofy 10 kwietnia. Głosy o konieczności wznowienia tych prac pojawiły się po ujawnieniu nowych stenogramów z kokpitu tupolewa.

REKLAMA

Tusk uważa jednak, że w związku z nowymi odczytami nie ma powodu, by dyskredytować zapis dotyczący generała Andrzeja Błasika w raporcie końcowym komisji kierowanej przez Jerzego Millera. Według szefa rządu, w dokumencie "ocena zachowania generała Błasika była oceną jednoznaczną i nie była negatywną".

Zdaniem premiera, po informacjach z prac krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych wynika, że "żadna z konkluzji raportu Millera nie została podważona". Po badaniu krakowskim mamy nadal pewność, że w kabinie znajdowały się osoby spoza bezpośredniej załogi. Pojawiły się nowe słowa, które raczej potwierdzają tezę, że w kabinie znajdowały się osoby, które w normalnej procedurze nie powinny się tam znaleźć - mówił Tusk - W jakimś sensie zatem ta ekspertyza krakowska raczej wzmacnia to przekonanie, jakie wyrażała komisja Millera o tym, że nie zachowano wszystkich procedur, w tym tych, dotyczących obecności osób postronnych.

Tusk: Na raport MAK-u zareagowaliśmy twardo

Nie należy więc spodziewać się wznowienia prac komisji Millera, a tym bardziej - powrotu rządu do sprawy raportu rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego i zażądania od Rosjan weryfikacji ich wersji o obecności pijanego generała Błasika w kokpicie tupolewa. Nie mamy amunicji, by przekonać Rosjan do polskiej wersji - przyznał Tusk. Podkreślał też, że reakcja rządu na raport MAK-u "była oceniana jako twarda, a nawet zbyt twarda". Zareagowałem nie na raport MAK-u, ale nawet na projekt raportu MAK-u, prewencyjnie, mówiąc, że istotne tezy z tego raportu są niedopuszczalne i nie do zaakceptowania przez stronę polską - mówił premier, dodając, że w związku z jego wypowiedzią MAK zastosował retorsje i ostatecznie przedstawił taki, a nie inny raport.

Problem w tym, że faktyczną odpowiedzią na MAK-owskie tezy o pijanym generale, który zmusił do lądowania niedoświadczoną załogę, było jedynie wystąpienie Jerzego Millera, który stwierdził, że jego raport będzie jeszcze ostrzejszy i bardziej bolesny dla... polskiej strony. I właśnie takie informacje poszły w świat po skandalicznej, pełnej insynuacji prezentacji strony rosyjskiej.

Premier, który dwa dni później przerwał urlop i wrócił z Dolomitów, ostrego stanowiska również nie zaprezentował. Podczas ówczesnej konferencji szefa rządu dowiedzieliśmy się, że raport MAK-u nie jest kompletny i że proponujemy Rosjanom rozmowy na temat wspólnego stanowiska. Usłyszeliśmy również obietnicę, że strona polska już wkrótce będzie gotowa do zaprezentowania listy rosyjskich błędów i uchybień. Co ciekawe, premiera za spóźnioną, a nie "zbyt ostrą" reakcję skrytykował wtedy Grzegorz Schetyna.

Co odczytali krakowscy eksperci

Wojskowa Prokuratura, prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy w Smoleńsku, przyznała, że nie dysponuje opinią, która mówiłaby, iż gen. Błasik przebywał w kabinie tupolewa. Podczas konferencji prasowej płk Ireneusz Szeląg nie chciał odpowiedzieć na pytania, czy i komu biegli przypisali słowa, które MAK lub komisja Jerzego Millera przypisywała dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzejowi Błasikowi. Jak podkreślił płk Szeląg, dla prokuratury sporządzona przez krakowski instytut opinia fonoskopijna jest "jedyną opinią w sensie procesowym".

Na podstawie badań identyfikacyjnych wyodrębniono wypowiedzi 17 osób. W tym w różnym stopniu udało się je przypisać 9 osobom. Wśród tych 17 osób są: czterech członków załogi Tu-154M, dwie osoby spoza załogi wypowiadających się w kabinie albo w jej pobliżu, trzech członków załogi Jak-40, trzech kontrolerów ruchu lotniczego w Mińsku, kontrolera z Moskwy, czterech kontrolerów ruchu ze Smoleńska. Na podstawie badań identyfikacyjnych przypisano wypowiedzi konkretnym osobom - załodze Tu-154M, dyrektorowi protokołu dyplomatycznego MSZ Mariuszowi Kazanie, jednej ze stewardes oraz trzem członkom załogi Jak-40.

Biegli dokonali stopniowania swoich ustaleń, określając ich identyfikację załogi Tu-154M jako wysoce prawdopodobną, stewardesy i dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ jako prawdopodobną oraz z najwyższym prawdopodobieństwem określili identyfikację co do dwóch osób spośród załogi Jak-40.