Tomasz Adamek wygrał jednogłośnie na punkty (117:111, 118:111, 118:110) z Amerykaninem Michaelem Grantem w walce bokserskiej w kategorii ciężkiej. Do pojedynku doszło w Newark, w amerykańskim stanie New Jersey.
Polak pokonał czwartą z kolei poprzeczkę w drodze na szczyt w królewskiej wadze. Nigdy wcześniej nie rywalizował z dwumetrowym rywalem (Adamek mierzy 187 cm), cięższym o 20 kilogramów (98 - 118 kg) i mającym znacznie większy zasięg ramion. Faktycznie, przy Grancie wyglądał jak Dawid przy Goliacie. Historia się powtórzyła, bo zwyciężył sprytniejszy "Mały".
Niedzielny pojedynek z Grantem opóźnił się o kilkadziesiąt minut, m.in. z powodu awarii, jakiej uległa jedna z lin ringu. To wydarzenie nie miało jednak prawa zdekoncentrować Adamka. Zdecydowanie bardziej mógł być zdziwiony z powodu taktyki przeciwnika. Grant od pierwszej rundy nie kwapił się - wbrew zapowiedziom - do ataku, ustawił się na środku i czekał na błąd Polaka. Zachowywał się jak Rosjanin Nikołaj Wałujew, który także wykorzystując przewagę fizyczną niemalże stoi w miejscu, pozwalając oponentom na "taniec" dookoła siebie.
Tym razem w hali Prudential Center w Newark Adamkowi czasem mylił się krok w tanecznym rytmie. Miał problemy ze skróceniem dystansu i znalezieniem pomysłu na "dobranie" się Grantowi do skóry, boksował dość chaotycznie, wracał stary mankament w postaci zbyt nisko opuszczonej lewej ręki. Ale znów, jak w wielu poprzednich walkach, polski pięściarz dominował pod względem szybkości i ruchliwości, imponował ambicją i wolą walki. Na szybszych i posiadających mocniejszy cios od Granta ukraińskich braci Kliczko, do których należą trzy z czterech pasów najważniejszych federacji w kategorii ciężkiej, to jednak jeszcze zbyt mało.
Bardzo wysoka punktacja sędziów na korzyść Adamka jest zaskoczeniem. Większość rund była dość wyrównana i wydawało się, że wynik oscyluje w granicach remisu, ze wskazaniem na byłego podopiecznego Andrzeja Gmitruka (obecnie trenerem jest Roger Bloodworth). Polak zadawał więcej ciosów (parę razy trafił, a wręcz wstrząsnął Granta, lewymi sierpowymi), a z kolei zawodnik ze Stanów Zjednoczonych włączał najwyższy bieg w końcówkach, kiedy jednym ciosem starał się powalić "Górala". Tak właśnie stało się w ostatnich sekundach szóstego starcia. Po kontrze prawym prostym Adamek ledwo utrzymał się na nogach, a po gongu chwiejnym krokiem udał się do swego narożnika.
W kolejnych dwóch rundach polski bokser był jeszcze oszołomiony, ale poradził sobie z kryzysem. Nie dał się zepchnąć do rozpaczliwej defensywy, choć sędzia nie wychwytywał fauli Granta. Amerykanin parę razy lewą rękawicą ściągnął w dół głowę Polaka, próbując prawą dłonią go znokautować. W 10. i 11. rundzie górą był celniej bijący Adamek, zaś w decydującym starciu obaj poszli na wymianę. Pochodzący z Chicago Grant zaatakował z furią, wyprowadzając wiele ciosów. "Góral" z Gilowic zdołał się obronić, mimo że walczył z porozcinanymi powiekami, z których lała się krew.
Adamek (rekord pojedynków 24-1) triumfował, jednak przekonał się dobitnie, że bardzo trudno "naruszyć" dwumetrowego pięściarza. Pod koniec poprzedniej dekady Grant (46-4) uważany był za nadzieję Amerykanów w wadze ciężkiej. Po wygranej jesienią 1999 roku w Atlantic City z Andrzejem Gołotą dostał szansę boksowania o mistrzostwo świata z Brytyjczykiem Lennoksem Lewisem, ale przegrał z kretesem. Z Adamkiem zaprezentował się z niezłej strony, mimo że ma już 38 lat i bliżej jest koniec jego kariery niż walka o prestiżowy pas. Z kolei 33-letni Polak jeszcze nie jest gotowy na potyczki z największymi gwiazdami profesjonalnych ringów. Oczywiście, co sam przyznaje, mógłby w każdej chwili wyjść i rywalizować z Kliczkami