Nie czuję się moralnym zwycięzcą, ale cieszę się, że decydenci podjęli odpowiednie decyzje - mówi dr Paweł Policzkiewicz, szef lubelskiego sanepidu, który od dwóch lat bez odzewu apelował do władz w sprawie dopalaczy. W banalny sposób udowodnił, że nie są to artykuły kolekcjonerskie a spożywcze, tłumacząc angielskie opisy na opakowaniach. Udało mu się wyeliminować kilkanaście specyfików.
Paweł Policzkiewicz w rozmowie z reporterem RFM FM Krzysztofem Kotem przyznaje, że ostatnie decyzje władz w sprawie dopalaczy to dopiero początek walki z niebezpiecznymi substancjami.
Oni mają bardzo dobrych prawników i teraz trzeba spodziewać się ofensywy z ich strony - zauważa. Na tym się nie skończy; jeszcze daleka droga do wyeliminowanie tego problemu - podkreśla.
O swojej dwuletniej walce opowiada: Od razu na wstępie uważano, że jest to zgodny z prawem preparat kolekcjonerski; już na samym starcie stwierdzano, że nie ma się co tym zajmować.
Niestety, trzeba było poczekać dwa lata. Ja już tego wolałbym nie komentować - stwierdza. Szkoda, że dopiero po śmiertelnych przypadkach jego szefowie zechcieli usłyszeć to, co mówił od dawna.