Afgańscy talibowie poprzysięgli zemstę za wczorajszą masakrę w prowincji Kandahar, której dokonał amerykański żołnierz. Mężczyzna wtargnął do kilku domów i zastrzelił 16 cywilów, w tym dzieci i kobiety. Około 30 ludzi ranił. W odpowiedzi talibscy rebelianci zagrozili podwojeniem ataków przeciwko "dzikim, chorym psychicznie Amerykanom".
Talibowie komentują również reakcję amerykańskich polityków, którzy tuż po ataku wskazywali na stres, jakiego doświadczają żołnierze po latach walk. Amerykańscy terroryści bronią osoby, która dokonała tej nieludzkiej zbrodni, udając (…), że jest to ktoś chory psychicznie. Jeśli autorzy tej masakry rzeczywiście byliby chorzy psychicznie, to mamy do czynienia z nowym pogwałceniem zasad moralnych w armii amerykańskiej, rekrutującej do służby w Afganistanie szaleńców, którzy bez zastanowienia mierzą z broni do bezbronnych Afgańczyków - napisali talibowie w internetowym oświadczeniu.
Dramat wydarzył się w niedzielę około godziny 3 nad ranem. Amerykański sierżant miał oddalić się o 450 metrów od swojej bazy w południowym Kandaharze i otworzyć ogień do śpiących mieszkańców wsi. 11 osób zginęło w jednym domu, cztery w drugim, a jedna w trzecim - w dwóch różnych wioskach. Żołnierz strzelał na oślep.
Po ataku został aresztowany, obecnie jest przetrzymywany w bazie NATO. Śledztwo w jego sprawie prowadzą siły amerykańskie we współpracy z władzami afgańskimi.
Prezydent Barack Obama nazwał napaść "tragicznym i szokującym" wydarzeniem, które - jak podkreślał - nie ma nic wspólnego z charakterem amerykańskiej armii. Mówił też o "głębokim szacunku USA dla Afgańczyków i więziach łączących oba kraje".
Ubolewanie z powodu incydentu wyraziło też dowództwo sił NATO w Afganistanie i szef Pentagonu Leon Panetta.
Ambasada USA w Kabulu ostrzegła natomiast, że w kraju może dojść do antyamerykańskich akcji odwetowych.