FBI od lipca ubiegłego roku prowadzi śledztwo w sprawie mieszania się Rosji w amerykańskie wybory - przyznał dyrektor FBI James Comey. Jak ujawnił, dochodzenie obejmuje także powiązania otoczenia prezydenta USA Donalda Trumpa z władzami Rosji.
Dyrektor FBI, który wystąpił przed komisją wywiadu Izby Reprezentantów razem z admirałem Michaelem Rogersem, dyrektorem specjalizującej się w wywiadzie satelitarnym Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), powiedział, że "nie ma żadnych informacji, które potwierdzałyby (zarzuty Trumpa), że poprzednia administracja założyła podsłuch" w sztabie wyborczym Trumpa.
Zapewnił, że jest to informacja dokładnie sprawdzona w FBI, a także ministerstwie sprawiedliwości.
W ubiegłym tygodniu przedstawiciele obu komisji wywiadu - Senatu i Izby Reprezentantów - z ramienia Demokratów i Republikanów stwierdzili, że nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie zarzutów Trumpa.
Prezydent podczas wspólnej konferencji prasowej z kanclerz Niemiec Angelą Merkel podtrzymał swoje zarzuty, które już od dwóch tygodni są w Waszyngtonie tematem ostrych kontrowersji.
James Comey podczas pięciogodzinnego publicznego posiedzenia komisji wywiadu Izby Reprezentantów wyjaśnił, że FBI z reguły nie informuje o prowadzonym dochodzeniu. Dodał jednak, że został upoważniony do wystąpienia z powodu wagi, jaką Amerykanie przywiązują do tego zagadnienia.
Dyrektor FBI i dyrektor NSA podkreślili, że Rosji udało się zakłócić kampanię wyborczą swoimi poczynaniami, tj. propagandą, cyberatakami, dezinformacją, przyczyniając się do "podkopania" amerykańskiej demokracji i procesu wyborczego.
Comey i Rogers podkreślili jednak, że poczynania Moskwy nie zmieniły samego wyniku głosowania.
Obaj wyrazili przekonanie, że Rosja ponowi takie poczynania w przyszłości w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach.
(łł)