Bombardowanie Wschodniej Guty w Syrii zbiera przerażające żniwo: od poniedziałku w nieustających nalotach sił reżimu Baszara el-Asada zginęło co najmniej 250 cywilów, w tym wiele dzieci. Amnesty International alarmuje o zbrodniach wojennych, a brytyjski dziennik „The Guardian” porównuje dramat Syryjczyków z tego regionu do masakry w Srebrenicy.
Wschodnia Guta, region położony na przedmieściach Damaszku jest intensywnie bombardowany przez syryjskie siły rządowe, które atakują znajdujące się tam enklawy antyrządowych rebeliantów. Choć w 2017 roku obszar został włączony do stref deeskalacji wyznaczonych przez Rosję, Iran i Turcję, to ostrzał artyleryjski cały czas się nasila, zwłaszcza w ostatnich dniach.
Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka podaje, że od poniedziałku zbombardowanych zostało 7 położonych we Wschodniej Gucie szpitali, a naloty syryjskich myśliwców i helikopterów są coraz bardziej intensywne. Zamieszkały przez 400 tysięcy osób region jest odcięty od dostaw żywności i środków medycznych, a pod koniec grudnia pojawiły się oskarżenia o użycie tam broni chemicznej przez reżim Baszara el-Asada. W ciągu ostatnich trzech miesięcy we Wschodniej Gucie zginęło ponad 700 osób - nie wlicza się w to jednak cywilnych ofiar bombardowań z ostatnich dni. Naloty miały pochłonąć 250, a według niektórych źródeł co najmniej 290 ofiar.
Reakcje świata na masakrę cywilów we Wschodniej Gucie sprowadzają się do apeli i komentarzy mediów oraz organizacji i stowarzyszeń międzynarodowych. Amnesty International alarmuje, że dochodzi tam do zbrodni wojennych na "ogromną skalę". ONZ opisuje sytuacją jako "niewyobrażalną", natomiast jej specjalny przedstawiciel ds. Syrii Steffan de Mistura powiedział agencji Reutera: Istnieje ryzyko, że Wschodnia Guta stanie się drugim Aleppo.
Brytyjski dziennik "The Guardian" porównuje sytuację w regionie do ludobójstwa w Srebrenicy w 1995 roku, gdzie w czasie wojny w Bośni wykonywano masowe egzekucje na ponad 8 tysiącach muzułmańskich mężczyzn i chłopców. Chodzi nie o skalę, a m.in. bierność światowych mocarstw i bezradność organizacji międzynarodowych wobec pogarszającej się cały czas sytuacji i rosnącej z godziny na godzinę liczby cywilnych ofiar. Podobieństwa dotyczą też nieskutecznego uznania regionu jako strefy deeskalacji, a także odcięcia go od dostaw żywności i środków sanitarnych.
"Guardian" stawia zarzut, że "świat odwrócił wzrok". Tymczasem nic nie wskazuje na to, by bombardowanie Wschodniej Guty miało zostać przerwane. Syryjskie wojsko z ogromną zaciekłością dąży do stłumienia znajdujących się tam ognisk oporu antyrządowych rebeliantów.
Sytuacja staje się coraz bardziej napięta również w innych regionach Syrii. W odpowiedzi na turecką operację "Gałązka Oliwna", prowadzoną w Afrinie, północnej prowincji kraju, syryjskie siły prorządowe zdecydowały się wesprzeć zamieszkałych tam Kurdów (którzy są celem operacji). Oficjalnie chodzi o ochronę północnego pogranicza Syrii i odparcie tureckiej interwencji w regionie. Wojska Baszara el-Asada próbowały wejść do prowincji we wtorek, ale bezskutecznie. Musiały się wycofać ze względu na silny ostrzał tureckiej artylerii. Zaraz potem Ankara ogłosiła, że kolejne podobne próby spotkają się z "poważnymi konsekwencjami" - to może grozić bezpośrednim konfliktem między Turcją a Syrią i dalszym nasilaniem się walk w regionie.
W problematycznej sytuacji znalazły się też dwie potęgi, które mają swoje interesy w Syrii - Rosja i Stany Zjednoczone. W nocy z 7 na 8 lutego w prowincji Dajr az-Zaur siły USA doszło do bitwy, podczas której siły USA zbombardowały pozycje rosyjskich najemników, należących do powiązanej z Kremlem tzw. Grupy Wagnera. W nalotach mogło zginąć nawet 300 Rosjan - była to odpowiedź na atak najemników na pozycje wspieranych przez Stany Zjednoczone kurdyjskich bojowników. Moskwa dementuje informacje jakoby miała wysyłać najemników do Syrii, a ci, którzy zginęli w Dajr az-Zaur mieli tam przebywać na własną rękę - Rosja stara się bagatelizować, a czasem nawet ignorować ten incydent.
Źródła zbliżone do Kremla twierdzą jednak, że rosyjskie władze korzystają w Syrii z usług najemników po to, by nie narażać swoich zawodowych żołnierzy. Ich śmierć trzeba byłoby wyjaśnić, a w przypadku najemników Moskwa może się po prostu odciąć od sprawy. Zarówno Rosja, jak i USA zapewniają, że robią wszystko, by nie doszło do jakiejkolwiek konfrontacji między ich oddziałami, przebywającymi w Syrii - choć wydarzenia w Dajr az-Zaur bezdyskusyjnie są dla obu potęg dużym problemem.
(m)