"On tymi górami żył. To był taki jego teren. Decyzja, którą podjął, że jedzie na wyprawę narodową, dla nas była naturalna. To było też coś dużego, że tata wraca w wielkie góry, wraca w Himalaje i to z taką wyjątkową sprawą, że może stanąć jako pierwszy człowiek na Broad Peaku" - wspomina w Radiu RMF24 Stanisław Berbeka, syn himalaisty Macieja Berbeki. Mija 10 lat od historycznego, pierwszego zimowego wejścia Polaków na Broad Peak w Karakorum. Ze szczytu nie wrócili i na zawsze pozostali w górach Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Maciej Pałahicki: Trudno w to uwierzyć. 10 lat już mija od tego wypadku. Jak patrzysz z tej perspektywy na to, co się wtedy wydarzyło?
Stanisław Berbeka: Przede wszystkim bardzo trudno jest uwierzyć, że to 10 lat. Jakbym miał na szybko odpowiedzieć komuś, ile lat minęło, to dla mnie maksymalnie 5 i to już wydawałoby się dużo. Mimo tego upływu lat jest to cały czas świeża sprawa dla nas, dla mnie. Do tego się wraca myślami przy okazji świąt, różnych rocznic, urodzin. Moje dzieciaki bardzo żyją tą historią i cały czas się pytają o dziadka, jak zginął, gdzie zginął, tak więc oni wszystko wiedzą i cały czas ten temat u nas jest w rodzinie żywy.
Pamiętasz ten dzień, kiedy dowiedziałeś się o tym, że może być tak, że tata nie wróci?
Pamiętam bardzo dobrze. Byłem wtedy w Gdańsku w pracy. Pamiętam, jak cieszyliśmy się z tego sukcesu, że szczyt został osiągnięty. Następnego dnia rano, jak doszła do nas ta informacja, że tata jeszcze nie zszedł i tak naprawdę nie wiadomo, co się tam dzieje, to zaczęło się robić bardzo nerwowo.
Tak trochę z nieba do piekła?
Dokładnie, bo tutaj taka euforia, szczęście i przede wszystkim ogromna niemoc. Jakaś niewiedza, co aktualnie się dzieje na tej górze, strach, obawa o to, że może dojść do najgorszego.
Wierzyłeś w to, że tata jednak sobie poradzi, że wróci?
Zdecydowanie tak. Byłem przekonany, że zaraz dostaniemy telefon, że zszedł do bazy, że są bezpieczni, że dotarł do namiotu, natomiast tak się nie stało.
Co teraz myślisz o jego wyborze? To był taki trochę symboliczny wybór - powrót na tę górę, z którą miał niedokończone swoje porachunki.
Sama decyzja, żeby jechać na wyprawę, była super. Cieszyliśmy się razem z nim i to było fajne wydarzenie, zwłaszcza, że tata cały czas w tych górach siedział i się wspinał. Jeździł po górach praktycznie całego świata, wprowadzał ludzi jako przewodnik. On tymi górami żył. To był taki jego teren i decyzja, którą podjął, że jedzie na wyprawę narodową, dla nas była naturalna, ale też to było coś takiego dużego. To było coś dużego, że tata wraca w te wielkie góry, wraca w Himalaje i to z taką wyjątkową sprawą, że może stanąć jako pierwszy człowiek na Broad Peaku, na górze, na której wcześniej nie doszedł do głównego szczytu. To była taka duża rzecz i wszyscy się na to cieszyli.
Dopuszczałeś w ogóle do siebie taką myśl, że to się może skończyć tak, jak się skończyło?
Nie. Ani razu nie miałem takiej myśli, jak tata wyjeżdżał, jak się z nim żegnaliśmy. To jest dziwne, bo powinien być gdzieś strach z tyłu głowy, a nas tata przyzwyczaił do tego, że on wychodzi w góry i wraca, że on z tymi górami jest bardzo mocno zżyty, że on je rozumie i bardzo szanuje. Potrafi się w każdym złym momencie wycofać, czy po prostu podjąć te dobre decyzje. Ja też kilka razy byłem z nim w górach, wspinałem się, obserwowałem go. Zawsze był pewny, wszystkie kroki, które stawiał czy zakładał stanowiska, to było takie naturalne, czyste i bardzo pewne.
Jest taka potrzeba upamiętnienia tego, pamiętania o tym wydarzeniu, o nim samym. Powstał film, co roku organizowany jest festiwal. To jest też naturalne, żeby go upamiętniać?
Przez te 10 lat wydarzyło się wiele takich wydarzeń, które upamiętniają datę. Powstał film, powstał ten festiwal w Zakopanem inspirowany górami, ja zrobiłem film dokumentalny. Myślę, że to jest ważne chociażby dlatego, że można co roku się spotkać i powspominać o ojcu, pogadać, przypomnieć sobie jakieś fajne momenty, które się z nim przeżywało.
Czy warto płacić taką cenę za stanięcie na szczycie?
Na pewno warto jest podejmować próby spełniania marzeń, ale to są rzeczy, których się nie da przewidzieć. Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, czy warto, czy nie warto. Zginąć wcześnie na pewno nigdy nie jest warto. Czy to będzie w górach, czy na ulicy, tego nie przewidzimy, więc na pewno warto jest realizować swoje pasje.
Czyli warto się cieszyć jego szczęściem, jak był na szczycie?
Tak, warto się z tego cieszyć i my się cieszymy.
Opracowanie: Emilia Witkowska