Prokuratura sporządzająca akt oskarżenia przeciwko trzem złodziejom napisu "Arbeit macht frei" korzystała z SMS-ów i MMS-ów wysyłanych przez mężczyzn i wiadomości przesyłanych przez nich przez komunikator internetowy gadu-gadu.

REKLAMA

Kilka godzin po kradzieży jej domniemany zleceniodawca w Szwecji Anders H. otrzymał dwa MMS-y - zdjęcia skradzionego i pokawałkowanego napisu. Organizatorzy i wykonawcy kradzieży kontaktowali się za pomocą SMS-ów.

Pierwszy raz spotkałem się z takim dowodem, tak doskonale potwierdzającym nasze ustalenia - mówi prowadzący śledztwo w sprawie kradzieży prokurator Piotr Kosmaty.

Jak wynika z ustaleń prokuratury, wcześniej Anders H. sam kontaktował się SMS-ami z podejrzanym o pośredniczenie w kradzieży Marcinem A. Zdjęcie napisu znalazł mu w internecie.

Podróż przyszłych złodziei do Oświęcimia dokumentowały po drodze kolejne stacje bazowe telefonii komórkowej, do których logowały się ich używane od lat telefony komórkowe. Ich obecność potwierdzały monitoringi stacji benzynowych, bazy PKS w Oświęcimiu, a nawet hipermarketu, do którego, głodni, poszli po przyjeździe kupować batony.

W aktach sprawy są też zdjęcia z kolejnego hipermarketu, w którym kupowali narzędzia do odkręcenia tablicy. Nie ma tylko zdjęć z samej kradzieży, ponieważ monitoring na terenie muzeum działał "on line", tzn. nie rejestrował nagrań.

Jak się okazało, jeden ze złodziei rozmawiał także o sprawie ze znajomym przez komunikator gadu-gadu na swoim komputerze. Zostało to ustalone zaraz po zabezpieczeniu komputerów zatrzymanych osób.

Do kradzieży napisu doszło 18 grudnia 2009 roku. Napis odnaleziono 70 godzin później we wsi koło Torunia. Sprawcy kradzieży, zatrzymani w tym samym czasie, pocięli go wcześniej na trzy części. Z ustaleń prokuratury wynika, że pięciu Polaków - wśród których znajdowali się wykonawcy i pośrednicy - działało na zlecenie pośrednika ze Szwecji, Andersa H.

Trzej sprawcy kradzieży przyznali się do winy, złożyli wnioski o dobrowolne poddanie się karze i zostali 18 marca nieprawomocnie skazani przez sąd na kary od półtora roku do dwóch i pół roku pozbawienia wolności i nawiązki pieniężne.

Aktem oskarżenia nie zostali objęci pozostali podejrzani - Andrzej S. i Marcin A. Obaj kontaktowali się z Andersem H., dlatego prokuratura uznała, że bez przesłuchania Szweda materiał dowodowy przeciwko nim będzie niepełny. Decyzje w ich sprawie zapadną po przesłuchaniu Szweda. 11 marca szwedzki sąd zdecydował, że Anders H. zostanie wydany Polsce. Decyzja ta nie jest prawomocna.