Prokuratura rejonowa Warszawa Mokotów prowadzi śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień przez policjantów w związku z listopadową interwencją w siedzibie Państwowej Komisji Wyborczej. Zatrzymano wtedy 12 osób, w tym dziennikarzy.
Dziennikarze zostali zatrzymani, gdy relacjonowali okupację gmachu PKW przez osoby domagające się natychmiastowej dymisji członków Komisji z powodu przedłużającego się liczenia wyników wyborów samorządowych. Wszystkich zatrzymanych policja oskarżyła o to samo - naruszenie miru domowego przez nieusłuchanie polecenia opuszczenia pomieszczenia. Wśród zatrzymanych byli m.in. fotoreporter PAP Tomasz Gzell i dziennikarz tv Republika Jan Pawlicki; obaj zostali uniewinnieni przez sąd.
Szereg zawiadomień w tej sprawie dotyczących przebiegu interwencji wpłynęło do prokuratury rejonowej dla warszawskiego Śródmieścia. Sprawa trafiła następnie do prokuratury okręgowej, która wyznaczyła prokuraturę na Mokotowie do jej prowadzenia - mówi szef Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów Paweł Wierzchołowski.
Śledztwo wszczęto przed trzema tygodniami i są już w nim wykonywane czynności procesowe. Postępowanie na pewno będzie wymagało przesłuchania funkcjonariuszy i ustalenia przebiegu interwencji – zaznaczył Wierzchołowski.
W pierwszej połowie grudnia warszawski sąd rejonowy uniewinnił Gzella i Pawlickiego oskarżonych przez policję o naruszenie miru domowego w PKW. Zatrzymanie to pomyłka, przykre nieporozumienie - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia. Akcja była nerwowa i dynamiczna. Ponieważ żaden inny dziennikarz nie został zatrzymany, to znaczy, że intencją było zatrzymanie tylko osób okupujących pomieszczenie za stołem - podkreślił sędzia.
Na początkach stycznia sąd uwzględnił zażalenie Pawlickiego na zatrzymanie go przez policję. Sąd wskazał, że nie było podstaw do zatrzymania.
Minister spraw wewnętrznych Teresa Piotrowska mówiła wkrótce po uniewinnieniu dziennikarzy, że ich zatrzymanie podczas zajść w PKW nie powinno się zdarzyć. Przepraszam tych, których to dotknęło, których to bulwersowało - dodała.
Z kolei rzecznik komendanta stołecznego policji Mariusz Mrozek ocenił, że doszło do sytuacji, którą można by uznać za niepotrzebną. Z drugiej strony to, że taka sytuacja miała miejsca, że zapadło orzeczenie sądu, można uznać za punkt wyjścia do wypracowania reguł postępowania, współpracy z dziennikarzami - mówił.
(mpw)