Czy Boris Johnson poda się do dymisji? Brytyjki premier przyznał w Izbie Gmin, że uczestniczył w imprezie zorganizowanej w ogrodach na Downing Street w czasie lockdownu. Johnson nie często przeprasza. Tym razem przeprosił, ale w swoim stylu.
Od kilku dni uparcie twierdził, że nikt z jego współpracowników nie złamał regulaminu. Potem, że nie miał pojęcia o żadnej imprezie. Aż w końcu przyznał, że na niej był, ale tylko 25 minut. A tak w ogóle to było spotkanie zawodowe, mimo że lało się wino.
Słuchając jego przeprosin, Izba Gmin wstrzymała oddech. Następnie ryknęła oburzeniem. Mimo tej reakcji, Johnson nadal utrzymuje się na stanowisku - wciąż popiera go cały gabinet. Rośnie natomiast sprzeciw w szeregach posłów rządzącej partii Konserwatystów.
Niektórzy otwarcie wzywają go, by ustąpił. Jeśli 54 deputowanych złoży swe zastrzeżenia na piśmie, Johnsononowi grozi wotum nieufności i to byłby koniec jego politycznej kariery. Na razie Wielką Brytanią kieruje człowiek, który coraz częściej plącze się w zeznanych i mija z prawdą. Poczucie humoru, którego mu nie brakuje, już premierowi nie wystarcza.
Co środę premier staje na forum Izby Gmin i odpowiada na pytania. To agresywny spektakl odziany w szaty kurtuazji.
Wczorajsza sesja przypominała sforę rozwścieczonych psów, które w garniturach i garsonkach starały się rozszarpać Johnsona na strzępy. Bez nieprzyzwoitych inwektyw, ale ostrymi kłami.
Borisowi Josnonowi nie powinno być do śmiechu. Nieczęsto przeprasza, a wczorajsze przerosimy nie były do przeprosin podobne - to jeszcze bardziej rozwścieczyło atakujących. Owszem, przyznał, że mógł tę sytuacje rozegrać inaczej - na przykład kazać swym ludziom opuścić ogród, zostawić na stołach wino i rozejść się do domów. Ale tego nie zrobił. Bo dobre ma serce nasz premier Boris.
Tym razem nie chodzi wyłącznie o feralną imprezę na Downing Street z maja 2020 roku, na którą osobisty sekretarz Johnsona zaprosił sto osób. Koronnym dowodem w tej sprawie jest e-mail, mówiący o ładnej pogodzie i przypominający gościom, żeby przynieśli alkohol.
Od kilku miesięcy Brytyjczycy dowiadują się o dziwnych figlach, jakie rozgrywały się na Downing Street w czasie, gdy nie można było się z nikim spotykać. Kiedy w ogrodach rezydencji premiera balowano, Brytyjczycy zmuszeni byli odwoływać wesela i spotkania towarzyskie. Ale co najważniejsze - nie mogli nawet żegnać się osobiście z bliskimi, którzy umierali na COVID-19 w szpitalach.
Tego Johnsonowi nigdy nie wybaczą. Dochodzenie, które ma zbadać przypadki łamania regulaminu w kręgach rządowych elit ustali fakty, ale nie będzie miało mocy sprawczej. Nie skłoni Borisa Johnona do dymisji. To może zrobić jedynie on sam - na ochotnika - lub zmuszony przez przeważającą większość konserwatywnych deputowanych.
Johnson wielokrotnie dowodził, że potrafi walczyć do upadłego. Tym razem jednak ugryzł Brytyjczyków zbyt dotkliwie.
To nie pierwsza taka sytuacja. Były wcześniejsze doniesienia o imprezach bożonarodzeniowych i quizach. Najbliższy doradca premiera, a teraz jego największy jego wróg, Dminic Cummings, zmuszony został do odejścia ze stanowiska, ponieważ złamał zasady lockdownu. Pojawiły się nawet przypuszczenia, że to on zza kulis dyryguje natarciem na reputację premiera.
Zawsze nazywano go Machavellim brytyjskiej polityki. Kto wie, może faktycznie nim jest? W Izbie Gmin posłom zaczęły puszczać nerwy jeszcze w innych sposób. Przemawiając, jeden z deputowanych dosłownie rozpłakał się z rozpaczy. Podczas pandemii stracił bliskich. Domagał się ukarania premiera, a dla krewnych, których zabrał Covid-19, sprawiedliwości.
Według komentatorów, wyłania się obraz elit rządowych, które są równiejsze od równych, prawie jak w "Folwarku Zwierzęcym", słynnej książce Georga Orwella.
Z jednej strony mamy Wielką Brytanię, która z pandemią radzi sobie zupełnie dobrze. Głownie dzięki programowi szczepień i dyscyplinie Brytyjczyków. Słowo - dyscyplina - jest tu istotne.
Równie ważne jak słowo szczepionka. Dyscypliny należy domagać się także od rządzących. Kraj powoli wychodzi z pandemii, liczba zakażeń i przyjęć do szpitali maleje. Już teraz mówi się na Wyspach o sytuacji endemicznej - czyli o normalnym życiu z koronwirusam, i traktowaniu go tak, jak traktuje się grypy sezonowe. Więc z jednej strony mamy do czynienia z wymiernym sukcesem, a z drugiej z premierem, który sprawia ważenie, że jest poza prawem.
Na razie są to tylko poszlaki, ale poszlaki na podstawie istniejących dowodów i uczynionych półgębkiem przeprosin. Pytanie: Czy Boris Johnson jest w stanie się tym razem obronić?