Wojskowa prokuratura przesłucha burmistrza Ursynowa, który podczas wizyty w Smoleńsku widział ukryte części prezydenckiego tupolewa i rzeczy osobiste ofiar katastrofy 10 kwietnia. Podczas wizyty dotyczącej partnerstwa między Warszawą a Smoleńskiem Piotr Guział został zaprowadzony przez mieszkańca Smoleńska do garażu, w którym zgromadzono części zabrane z miejsca katastrofy.

REKLAMA

Prokuratorzy chcą zobaczyć zdjęcia rzeczy, które w garażu w Smoleńsku widział burmistrz Ursynowa. Dopiero na ich podstawie i po zeznaniach Piotra Guziała będą decydować, czy formułować wniosek do Rosjan o zabezpieczenie tych przedmiotów. Burmistrz nie ma wątpliwości, że chodzi o części z rozbitego tupolewa. Jak mówi, widział trzy reklamówki. To są jakieś fragmenty kadłuba, jakieś tam linki. Jakieś numery, biało-czerwony fragment poszycia.

Guział dodaje, że widział ubrania ofiar. Rozpoznał co najmniej trzy części garderoby, w tym poszarpane spodnie od garnituru i - jak sądzi - część wojskowego munduru, być może należącego do pilota. To zrobiło największe wrażenie, bo przecież Ci ludzie lecieli tam na chwilę, nie mieli walizek, więc nie trudno sobie wyobrazić skąd te ubrania - dodaje.

Mężczyzna, który pokazał polskiej delegacji rzeczy z katastrofy zgromadzone w garażu, twierdzi, że odkupił wszystko od zbieraczy złomu. Za 250 rubli, czyli 25 złotych. On to odkupił i uratował - mówi burmistrz Ursynowa.

Gdy mieliśmy odjeżdżać z miejsca katastrofy, podjechał do nas człowiek i zapytał, czy jesteśmy z Polski. Powiedział, że ma coś dla nas. Zabrał nas do garażu i pokazał reklamówki z częściami samolotu i częściami ubrań - opowiada Guział. Chciał nam to oddać, ale nie wiedzieliśmy, czy możemy to wziąć. Zresztą jak szczątki samolotu przewieźć przez granicę. Dlatego zrobiliśmy tylko dokumentację fotograficzną.

Burmistrz potwierdza, że wojskowa prokuratura prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, już się z nim kontaktowała. Chcą, żebym złożył wyjaśnienia w charakterze świadka oraz żebym przekazał śledczym zdjęcia - mówi.

"W Smoleńsku jest wielu wariatów, którzy mogą różne rzeczy pokazywać"

Polska delegacja, która w poniedziałek była w Smoleńsku, nie poinformowała nas o żadnym takim znalezisku - twierdzi rzecznik smoleńskiego gubernatora. Andriej Jewsiejenkow przypomina, że próbowano już sprzedawać Polakom części samolotów, które nie miały nic wspólnego z rozbitym tupolewem. Do nas nikt się nie zwracał, a poza tym u nas w mieście jest wielu wariatów, którzy mogą różne rzeczy pokazywać - zaznacza w rozmowie z naszym dziennikarzem Jewsiejenkow.

Prokuratura wojskowa nie wyklucza wniosku do Rosjan o pomoc prawną

Być może będzie konieczny kolejny wniosek o pomoc prawną do rosyjskiej prokuratury w sprawie nowego szokującego znaleziska w Smoleńsku - przyznaje w rozmowie z dziennikarzem RMF FM pułkownik Zbigniew Rzepa. Rzecznik prokuratury wojskowej przypomina jednak, że podobna prośba już została wcześniej wysłana. Zwróciliśmy się o to, by prokuratura rosyjska weryfikowała różnego rodzaju informacje na temat rzeczy, przedmiotów posiadanych przez Rosjan, a zebranych na miejscu katastrofy - zaznacza.

Wrak miesiącami niszczał niezabezpieczony na lotnisku

Przez wiele miesięcy po katastrofie szczątki rozbitego tupolewa niszczały na smoleńskim lotnisku zupełnie niezabezpieczone. Po interwencjach strony polskiej Rosjanie przykryli je brezentem. Jednak dopiero w styczniu tego roku (czyli prawie po dwóch latach) rozpoczęto budowę wiaty nad wrakiem.

Szczątki Tu-154M - podobnie jak jego czarne skrzynki - są dowodami również w śledztwie, jakie w sprawie katastrofy smoleńskiej prowadzi Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej.