Specjalna klauzula obroni polskich internautów przed kontrowersyjnymi skutkami podpisania ACTA - twierdzi rząd. Ma ona powstrzymać zakusy zagranicznych śledczych chroniących marki, nagrania i filmy. Wierzycie, że to Was ochroni? Głosujcie!
Polscy internauci nie chcą ACTA, bo podejrzewają, że pozwoli ona na ściganie polskich użytkowników na wniosek firm fonograficznych czy właścicieli praw do filmów z Hollywood. Najbardziej kontrowersyjne zapisy ACTA poprzedza uwaga, że poszczególne kraje mogą "zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi zapewnić organom prawo do wydania nakazu ujawnienia informacji wystarczających do zidentyfikowania". Wg internautów ten zapis jest niebezpieczny, bo oznacza, że rząd będzie musiał stworzyć przepisy umożliwiające namierzenie użytkownika sieci tylko dlatego, że ktoś w Hollywood podejrzewa go o piractwo. Co ważniejsze - działoby się to z pominięciem polskich sądów.
Jak wynika ze słów Ministra Administracji i Cyfryzacji Michała Boniego, protokół dodatkowy ma posłużyć do wzmocnienia roli polskiego prawa. Ma być próbą dopisania do ACTA stanowiska, że egzekwowanie prawa w środowisku cyfrowym musi odbywać się według polskich procedur prawnych. Żeby ta procedura została w Polsce, nie stwarzając nadmiernie otwartej możliwości ingerowania w pojedynczych internautów - mówi Boni. Czyli - mówiąc wprost, żeby do internauty z Krakowa na zlecenie firmy z Hollywood nie zapukał szeryf z Kalifornii pomijając polski sąd.
Szczegółowe zapisy owej klauzuli mają być wypracowane podczas konsultacji społecznych. Wiele organizacji twierdzi jednak, że to za późno, bo konsultacje powinny odbyć się, gdy ACTA powstawała i zanim rząd postanowił dokument podpisać. Co więcej prawnicy twierdzą, że klauzula jest tak na prawdę zbędna. Kluczowe tu jest słowo "może" w cytowanym wyżej fragmencie układu ACTA. Oznacza, że rząd "może" ale nie musi przygotować właściwe przepisy pozwalające na namierzanie potencjalnych piratów zza granicy bez kontroli sądów.
To może oznaczać, że zapowiadana przez ministra cyfryzacji klauzula na razie ma przede wszystkim dać polityczny oddech rządowi. Wygląda na ucieczkę do przodu i próbę wylania oliwy na wzburzone internetowe morze. Natomiast to, jakie rozwiązania zostaną ostatecznie wprowadzone w przyszłości to ciągle wielka niewiadoma. Internautom pozostaje liczyć jedynie na dobrą wolę rządu. Tylko czy można w tę dobrą wolę uwierzyć? Pytanie pozostaje otwarte.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video