Trzydzieści lat temu, 9 listopada 1989 roku pojechałem na jednodniową wycieczkę do Berlina Zachodniego. Chciałem sobie kupić kilka nowych płyt CD, a zatem moim celem w tym mieście był słynny sklep City Music przy Ku'damm. Wyjeżdżając z Krakowa nocnym pociągiem w środowy wieczór, 8 listopada nie przypuszczałem, że na moich oczach rozgrywać się będzie wielkie historyczne wydarzenie.
Podróż tradycyjnie była bardzo męcząca - wyjazd z Krakowa po 21:00 pociągiem osobowym, który jechał bardzo wolno i dotarł do Berlina Wschodniego, do stacji Lichtenberg dopiero około 8.00 rano następnego dnia.
Z Lichtenbergu trzeba było przejechać przez całą wschodnią część miasta, by dotrzeć do słynnego przejścia granicznego pomiędzy "miastami" - Friedrichstrasse. Tam jak zwykle gigantyczne kolejki i sumienni enerdowscy pogranicznicy, którzy zapamiętale wbijali pieczątki do paszportu każdego przechodzącego granicę. Po przejściu tej przedziwnej granicy można już było wsiąść do kolejki zachodnioberlińskiej, kupując oczywiście wcześniej bilet za 3.20 DM (w NRD bilet kosztował 1 markę...). Pociąg przez mniej więcej kilometr jechał w stalowej klatce, bowiem tory znajdowały się jeszcze w Berlinie Wschodnim, a pasażerowie już byli po odprawie granicznej. Na szczęście po paru minutach kolejka wjeżdżała do innego, na pewno lepszego świata - na wszystkich zmęczonych turystów czekał Berlin Zachodni ze swoim charakterystycznym wieżowcem z gwiazdą Mercedesa kręcącą się na dachu. Pierwszy przystanek, na którym wysiadali polscy podróżnicy to Zoologischer Garten (Dworzec Zoo) - bo stąd było wszędzie blisko. Najpierw szybkie śniadanie w McDonald's - znajdującej się naprzeciw wspomnianego dworca - a potem już kierunek City Music i płyty, płyty, płyty.
Po paru godzinach buszowania w tym sklepie warto było jeszcze zerknąć tuż obok - do domu towarowego Wertheim, gdzie na parterze znajdował się drugi fajny sklep muzyczny World Of Music. Tam wybór był czasem nawet większy, ale i ceny niestety też wyższe - najnowsze albumy kosztowały zwykle 32.95 DM, a w City Music można było je trafić nawet za 29.95 DM. Dziś ta różnica wydaje się śmieszna, ale wtedy te 3 marki to było coś, o co warto się było ścigać. Godziny mijały szybko i nagle okazało się, że trzeba wracać, bowiem o 17:15 jest pociąg powrotny do Krakowa, odjeżdżający z tej samej stacji Lichtenberg. By tam dotrzeć, trzeba znów było dojechać metrem zachodnioberlińskim do Friedrichstrasse, odczekać w kolejce, przejść granicę zaliczając kolejną pieczątkę w paszporcie. Potem wsiąść do S-Bahn we wschodnim Berlinie i dojechać do wspomnianej stacji.
Jak łatwo się domyślić, była to bardzo skomplikowana i mocno nerwowa trasa, podczas której o opóźnienie nietrudno. I tak się tego dnia stało - nie zdążyłem na pociąg o 17:15. Musiałem zatem spędzić jeszcze parę godzin w Berlinie Wschodnim, bo następne połączenie do Polski było o godzinie 21:20 i to na dodatek z dworca głównego.
Przejechałem zatem z Lichtenbergu na Hauptbahnhof i snułem się po hali dworcowej nie mając pomysłu, co robić - wreszcie trafiłem do kina, dworcowego kina. Kupiłem bilet i dzięki temu udało mi się zgubić dwie godziny - niestety nie pamiętam nawet, co to był za film... Po wyjściu z kina miałem jeszcze jakieś 40 minut do odjazdu, więc spacerowałem sobie przed dworcem obserwując zadziwiający jak na tą porę duży ruch na ulicy. Trzeba bowiem wiedzieć, że w NRD ruch zamierał około godziny 19:00, a czasem nawet wcześniej. Dziesiątki trabantów mknęło ulicami, niektóre nieśmiało trąbiły, a mijający mnie ludzie żywiołowo opowiadali coś używając bardzo często niemieckiego słowa Mauer, czyli mur. Niestety nie mogłem sprawdzić, co się dzieje, bo dochodziła godzina odjazdu pociągu do Polski.
Wsiadłem więc i pojechałem do Krakowa. Rano, gdy dotarłem do domu, mój Ojciec przywitał mnie w drzwiach mówiąc: "Słyszałeś, że runął mur berliński?"
Marcin Jędrych