Minister obrony Mariusz Błaszczak nie powiadomił prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez dowódcę operacyjnego rodzajów sił zbrojnych w związku z przylotem do Polski rosyjskiej rakiety, mimo że publicznie zarzucił mu niedopełnienie obowiązków.

REKLAMA

Dowódca operacyjny zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków nie informując mnie o obiekcie, który pojawił się w polskiej przestrzeni powietrznej, ani nie informując Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i innych przewidzianych w procedurach służb - mówił w połowie maja szef MON.

Jak się okazuje, Błaszczak zaniechał zawiadomienia śledczych.

Na odpowiedź, dlaczego tak się stało, dziennikarz RMF FM czekał ponad miesiąc. Kontaktował się w tej sprawie z centrum operacyjnym MON, które najpierw nie chciało udzielić na to pytanie odpowiedzi. W tłumaczeniach pojawił się nawet argument o "trudnej sytuacji geopolitycznej".

Ostatecznie Krzysztof Zasada otrzymał informację, że nie ma potrzeby składania zawiadomienia w śledztwie, które trwa.

Problem w tym, że wtedy prokuratura nie badała wątków niedopełnienia obowiązków przez wojskowych. Nie wiadomo też, czy i teraz je bada, bo postępowanie objęto całkowitą blokadą informacyjną.

Ponadto MON nie przekazał wniosków pokontrolnych incydentu z rakietą śledczym, a prezydentowi i premierowi. Sprawa wygląda tak, jakby resortowi nie zależało na tym, by to organy ścigania wyjaśniły wszystkie okoliczności incydentu.

Rosyjska rakieta pod Bydgoszczą

27 kwietnia minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, że w okolicach miejscowości Zamość, ok. 15 km od Bydgoszczy, znaleziono szczątki niezidentyfikowanego obiektu wojskowego. Śledztwo w tej sprawie wszczęła prokuratura.

Dzień później dowódca operacyjny RSZ gen. broni Tomasz Piotrowski poinformował, że "trwają intensywne dochodzenia" w tej sprawie. Jak wskazał, chodzi o ustalenie, w jaki sposób sprzęt mógł się tam znaleźć i jakie jest jego pochodzenie. Gen. Piotrowski nawiązał też do wydarzeń z połowy grudnia ub.r., gdy Rosjanie przeprowadzili jeden ze zmasowanych ataków powietrznych na Ukrainę, wskazał też na próby działań psychologicznych podejmowane przez Rosję.

Kilka dni po incydencie Polska zwróciła się do Stanów Zjednoczonych o pomoc w wyjaśnianiu wątpliwości dotyczących incydentu koło Bydgoszczy.

Premier zapytany na początku maja, kiedy dowiedział się o incydencie pod Bydgoszczą oraz o to, "dlaczego śledztwo zostało wszczęte tak późno" powiedział, że dowiedział się "o tym incydencie wtedy, kiedy poinformował o tym". To było pod koniec kwietnia, kilka dni przed końcem kwietnia, w środku tygodnia - dodał.

10 maja reporterzy RMF FM jako pierwsi ujawnili, że to rosyjski pocisk manewrujący Ch-55 znaleziono w Zamościu koło Bydgoszczy. Tego samego dnia w rozmowie z RMF FM szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmund Andrzejczak zapewnił, że o incydencie z rakietą poinformował swoich przełożonych. Unikał jednak odpowiedzi na pytanie, kiedy dokładnie przekazał informację. Wtedy, kiedy miało to miejsce - stwierdził szef sztabu generalnego. Dopytywany o konkretny termin nie chciał podać żadnej daty. Poczekajmy, aż prokuratura skończy swoje dochodzenie i wtedy będziemy mieli oficjalną wersję. Proszę zapytać pana premiera, pana ministra. Ja robię to, co mam w zakresie swoich obowiązków - mówił.

12 maja szef MON oświadczył, że "procedury i mechanizmy reagowania w sprawie obiektu znalezionego pod Bydgoszczą zadziałały prawidłowo do poziomu dowódcy operacyjnego". Zarzucił gen. Piotrowskiemu, że nie poinformował jego ani odpowiednich służb o pocisku, który wleciał w polską przestrzeń powietrzną. Według ministra w sprawozdaniu z 16 grudnia, które otrzymał od DORSZ, znalazła się informacja, że tego dnia "nie odnotowano naruszenia ani przekroczenia przestrzeni powietrznej RP, co - jak później się okazało - było nieprawdą". Dodał, że ewentualne decyzje personalne zostaną podjęte po konsultacji z prezydentem.

BBN oświadczyło dzień później, że informacje, którymi dysponuje prezydent, "nie uzasadniają podjęcia decyzji personalnych" dotyczących najwyższej kadry dowódczej Wojska Polskiego, prezydentowi nie przedstawiono też żadnego wniosku w tej sprawie. Gen. Piotrowski zaapelował "o rozsądek i ważenie emocji, abyśmy nie dawali pożywki ambitnemu i agresywnemu przeciwnikowi, byśmy nie dawali się dzielić na grupy; by nigdy więcej nie dochodziło do sytuacji, które pomagają przeciwnikowi, a szkodzą nam".