Jako 10-letni chłopiec był niski, wątły i przygarbiony - tak mistrza świata w skoku o tyczce Pawła Wojciechowskiego opisuje jego pierwszy trener Roman Dakiniewicz. "Musiałem mu ciągle powtarzać, jak przechodził przez drzwi czy progi: chodź prosto!" - dodaje ze śmiechem. "Dostał ksywę Spider" - wspomina.
Tomasz Fenske: Kiedy Paweł zaczął trenować?
Roman Dakiniewicz: Proszę spojrzeć, odkurzyłem go: Dziennik treningowy mój, rok 1999... i tu są zawodnicy, którzy w tamtym roku skakali. Struski, Ertmański, Chmara Tomasz, Chmara Jakub, Masłowski Piotr - obecny rekord Polski juniorów młodszych do niego należy, halowy, jeszcze nikt go nie pobił... i Wojciechowski Paweł - proszę, już jest, w 1999 roku zaczął trenować, jak miał 10 lat. Już wtedy 1 metr 80 centymetrów skoczył.
Tomasz Fenske: Szybko robił postępy?
Roman Dakiniewicz: Na hali, miał 16 lat, 4 metry 10 centymetrów skoczył. Potem 4.40 skoczył na pożyczonej tyczce. "Opędzlował" tego kolegę ze Szczecina i wygrał, choć tamten miał wygrać. Już w następnym roku o 30 centymetrów się poprawił i skoczył 5 metrów. Wydawało się, że już będzie trudno, kiedy zrobił z 5 metrów 5,51... to jest wybuch talentu! Miał 19 lat, rekord Polski wtedy walnął tu, w Bydgoszczy, i został wicemistrzem świata juniorów.
Tomasz Fenske: Mówi pan o skokach o tyczce: trudna dziedzina, wymaga pełnej automatyzacji...
Roman Dakiniewicz: Dokładnie. Dla laików to trzeba powiedzieć szerzej. Żeby jakiś ruch zautomatyzować, który się odbywa przy dużej szybkości to trzeba go bardzo dużo powtarzać. To się robi w fazie generalizacji, potem przychodzi okres koncentracji, to się już zaczyna układać, ale jeszcze nie jest automat i dopiero przychodzi okres automatyzacji. Zawodnik utalentowany te okresy ma krótsze, szybciej łapie automatyzację, ale niezależnie od tego to jest tak trudne, że trzeba zaczynać ćwiczyć w wieku 10, najwyżej 11 lat. Większość zawodników, która 6 metrów skoczyła, zaczynała w tym wieku. Tak też zaczynał Paweł, przyprowadzał go dziadek.
Tomasz Fenske: Jakim był chłopcem?
Roman Dakiniewicz: Chudziutkim, wątłym, chodził troszeczkę przygarbiony. Musiałem mu ciągle powtarzać, jak przechodził przez drzwi czy progi: chodź prosto! (śmieje się). Jeszcze w 2004 roku był niższy niż wszyscy koledzy. Dziś to duży, rosły facet, postawny, nawet trochę muskularny.
Tomasz Fenske: Kiedy nastąpił ten moment przełomowy?
Roman Dakiniewicz: Na mistrzostwach halowych Polski, kiedy wystartował po raz pierwszy. Wtedy, na pożyczonej tyczce. Wystartował zupełnie bez respektu dla tyczki. Wygrał te mistrzostwa i po jego ruchach, po jego zachowaniu wyczuło się, że to jest zawodnik strasznie waleczny na rozbiegu, bez cienia obaw, zdecydowany. Grażyna Rapsztyn oglądając te zawody ze mną powiedziała: skąd ty wytrzasnąłeś takiego pająka? Długie, długie nogi i tak trochę coś. Okrzyknęli go Spiderem, bo "spider" to po angielsku pająk.
Tomasz Fenske: Zawisza ma długie tradycje jeśli chodzi o skok o tyczce. Paweł pobił rekord Polski innego zawodnika Zawiszy, Mirosława Chmary...
Roman Dakiniewicz: Paweł wreszcie pobił stary rekord! 23 lata to trwało. Szkoła bydgoska jest dobrą szkołą, wyszło stąd ponad dwustu medalistów mistrzostw Polski. Wszystkie rekordy, jak się okazuje, należą właściwie do nas.
Tomasz Fenske: Co teraz z Pawłem? Ma zaledwie 22 lata...
Roman Dakiniewicz: Większość tyczkarzy największe sukcesy odnosi w wieku 24 lat, więc Paweł duży sukces ma już za sobą. Ale tyczka to taka specyficzna dyscyplina, w której można odnosić sukcesy i solidnie po trzydziestce, to jest kwestia dobrego prowadzenia się. Sukces chodzi na dwóch nogach - na treningu i odpoczynku. Jeśli któraś z tych nóg nawali zaczynają się kłopoty i kontuzje.