"Jest coś, z czym sobie nie mogę poradzić - fakt, że ściany pomagają lokalnym zawonikom" - mówi Rafał Sonik w RMF FM. Najlepszy polski quadowiec 2 stycznia zacznie walkę w kolejnym Rajdzie Dakar. Rok temu Sonik był najszybszym zawodnikiem w pustynnym maratonie.

REKLAMA

Maciej Jermakow: Wygrał Pan w tym roku w zasadzie wszystko, co było do wygrania. Czy to jakkolwiek zmienia nastawienie do Dakaru?

Rafał Sonik: Wszystko zostaje po staremu w tym sensie, że proces doskonalenia siebie nigdy się nie kończy i za każdym razem otwieramy nowy rozdział. Ten nowy rozdział, tym razem został otwarty w momencie, gdy wygrałem Dakar. Wiem, że suma moich błędów to wciąż jest 1,5 godziny - to dzieli mnie od bariery doskonałości. Jest trzech zawodników w rajdzie - Petheransel, Coma i Depres, którzy zeszli z sumą błędów podczas całego rajdu poniżej godziny. I to jest moje wyzwanie. Choć oczywiście to jest tak bliskie ideałowi, że może być nieosiągalne.

Czy po tym zwycięstwie, albo kiedykolwiek w ogóle pojawiła się myśl żeby trochę zwolnić, żeby trochę rzadziej wsiadać na quada?

Częstotliwość wsiadania na quada nie decyduje już w pierwszej kolejności o wyniku, kluczowe jest raczej wyciągnie wniosków z błędów. Bo nie chodzi o to, że jeździłem za wolno. Raczej są to błędy nawigacyjne, albo usterki techniczne. Wszyscy w czołówce jeżdżą z podobnymi prędkościami, różnice są znikome. Natomiast jedni nawigują lepiej, inni lepiej się koncentrują - to są wyzwania, które przed nami stoją. One nie są czysto "quadowe" czy "motocyklowe". To są wyzwania fizjologiczne, mentalne, psychologiczne.

To co robił Pan w tym roku, żeby właśnie w tych sferach się poprawić?

Na każdym kolejnym rajdzie pracuję nad psychiką. Najwiekszym wyzwaniem był dla mnie Rajd Chile w tym roku, bo wiedziałem, że od kilku miesięcy zwycięzca Dakaru 2014, Ignacio Casale, nie wygrał żadnego rajdu i ma duży głód rewanżu. Wiedziałem też, że wiele osób będzie się zastanawiać - "Czy Sonik znowu sobie z nim poradzi". Ten rajd odbył się więc w sferze psychicznej. Wiedziałem, że przyjmując przegraną, przyjmuję obciążenie psychiczne. Wiedziałem też, że żeby z nim wygrać, musiałbym zaryzykować wszystko, a to mogłoby oznaczać, że zrobię sobie krzywdę. Więc wygrałem ze sobą w tym sensie, że powstrzymałem się, a Dakar to sztuka powtrzymywania się od szaleńczej jazdy. W rajdzie byłem drugi, ale wygrałem psychicznie.

A co z fizycznością? Z każdym rokiem jest Panu trudniej, czy może organizm coraz lepiej się przystosowuje?

Mechanizm co roku jest mniej więcej taki sam. Organizator mówi, że rajd bedzie trudniejszy niż ostatnio i my zastanawiamy się co oni mogą zrobić nowego. To niepokoi. W tym roku wiemy jednak, że będziemy 4 dni na ogromnych wysokościach. To można porównać z wyprawą w Himalaje i próbą zdobycia kilku ośmiotysięczników. Wiemy, że będziemy poddani ekstremalnej selekcji fizjologicznej. Do tego jeszcze wysokości, niskie ciśnienie - nasze pojazdy są wtedy słabsze i my też.

Jest coś w Rajdzie Dakar, czego Pan nie lubi? Czy to miłość bezwarunkowa?

Nie lubi to złe słowo. Bo to jest bezwarunkowa miłość, o ile patrzy się na to z szerszej perspektywy. Jeśli patrzę na rajd jako część mojego życia, to uważam, że to część, której nie chciałbym się pozbyć. Ale jest coś, z czym sobie nie mogę poradzić - fakt, że ściany pomagają lokalnym zawodnikom. Z tym się nie mogę pogodzić.

A jak wygląda bezprośredni kontakt z tymi lokalnymi zawodnikami już na rajdzie?


Każdy zamyka się w swoim mikroświecie - kamperze na przykład. Ale oczywiście stykamy się i jest taka pozorna niestety sympatia. Oni nas bowiem uważają za kompletnych desperatów. Z ich perspektywy my jesteśmy kosmitami - a jeśli ktoś jeszcze mówi, że może z nimi wygrać to znaczy, że albo się nie zna, albo zwariował! Bo oni są u siebie. Jest nawet taki przepis - jeśli bym chciał pojechać od września każdego roku do kraju, w którym odbywa się rajd, musiałbym prosić o zgodę organizatora rajdu. A w rejonach rozgrywania imprezy w ogóle nie mogę się pojawić! A jak wyegzekwować to od zawodników, którzy tam cały czas mieszkają...

Zmienię temat - widzi Pan jakiegoś następcę Rafała Sonika?

To jest rzecz, która mnie bardzo cieszy - ta moja dakarowa odyseja przydała się bowiem innym. Mamy w tym roku tytuły w  Pucharze Świata i Mistrzostwach Europy w rajdach Baja (krótsze dystanse - przyp. red.). Jeden zdobył Kamil Wiśniewski, a drugi Damian Rajczyk. Damian jeździ fenomenalnie. Chciałbym mieć syna, który jeździ tak jak on! To jest oczywiście jeszcze kwestia przygotowania i budżetu, ale mamy na pewno młodych, fenomenalnych zawodników.

Oni dużo pytają, radzą się doświadczonego kolegi?

Nie tylko pytają, ale nawet zabieram ich na swoje treningi. Damiana szkolę na tych rodzajach pustyni, na których słabo sobie może radzić, bo on na takich trasach mało jeździ. Uzupełniam jego spektrum jego możliwości. Jeśli nas czyta to potwierdzi, że jest dużo bardziej kompletnym zawodnikiem dzięki temu, że trenujemy razem.

Czego życzyć dakarowcowi? Uniknięcia pecha? Robert Kubica twierdzi, że w motorporcie pecha nie ma...

W Dakarze można wypaść z wielu przypadkowych powodów. Ale nigdy przypadkowo się nie wygra. A życzenia są takie - połamania kół, to taki klasyk. No i poprawienia wyniku!

(dp)