Grudniowy wieczór to, według policyjnych statystyk, najniebezpieczniejszy czas na polskich drogach. Do największej liczny wypadków na drogach dochodzi w okresie od listopada do marca. Wtedy, kiedy zmrok zapada wcześnie, a pogoda nie rozpieszcza. Mimo wysiłków statystyki nie są zadowalające. Liczba wypadków raz nieco spada, w kolejnym roku znów rośnie. Choć jest mniej ofiar śmiertelnych, więcej osób zostaje rannych. Raporty Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu stawiają Polskę na szarym końcu, wśród najbardziej niebezpiecznych państw. Więcej niż w Polsce pieszych w wypadkach drogowych ginie (w przeliczeniu na milion mieszkańców) tylko w Rumunii i na Litwie. Podczas gdy w Holandii, która jest liderem tego rankingu, śmierć na drodze ponoszą 3 osoby na milion mieszkańców tego kraju, w Polsce ponad 10 razy więcej. Według tych samych europejskich statystyk, większość ofiar śmiertelnych wypadków drogowych to u nas mężczyźni i seniorzy.

REKLAMA

Według danych policyjnych, najechanie na pieszego to też najczęstsza kategoria wypadków. W dodatku to zdarzenie ekstremalnie groźne. Więcej ofiar śmiertelnych pociąga ze sobą jedynie zderzenie czołowe dwóch aut.

Eksperci za ten stan rzeczy winią utrwaloną w przepisach kulturę jazdy. W krajach, w których śmiertelnych potrąceń jest najmniej, kierujący muszą ustąpić pieszym pierwszeństwa, gdy ten zbliży się do jezdni, z zamiarem jej przekroczenia. We Francji i Norwegii kierowca musi się zatrzymać, nawet gdy nie wie, czy pieszy rzeczywiście ma taki zamiar. W Polsce, w Rumunii, Słowenii i na Słowacji, krajach z "ogona" rankingu bezpieczeństwa, pieszego trzeba przepuścić dopiero, gdy wejdzie na jezdnię.

Procedowane przez Sejm zmiany tych przepisów nie zostały przyjęte. A i te uprawnienia pieszych są iluzoryczne.

Pieszy musi zachować szczególną ostrożność przechodząc przez jezdnię. Musi się upewnić, że nic nie jedzie, samochód zatrzymał się przed przejściem, lub jest w takiej odległości, że bezpiecznie zdąży przejść. Nie można wkraczać na jezdnię z przeświadczeniem, że mamy pierwszeństwo, bo samochód może nie zdążyć wyhamować - mówi mł. inspektor Grzegorz Sudakow z zachodniopomorskiej drogówki.

Z kolei ekspert bezpieczeństwa ruchu drogowego Marek Zajdel przypomina, że choć nie ma obowiązku zatrzymać się przez zbliżającym się do pasów pieszym, przed zebrą trzeba zwolnić.

Niebieski znak z trójkątem i symbolem pieszego to nakaz ograniczenia prędkości. Kodeks nie precyzuje, o ile mamy zwolnić, 20 czy 30 kilometrów, natomiast sprecyzował to Sąd Najwyższy, który orzekł, że kierowca musi ograniczyć prędkość do takiej, która pozwoli mu, w razie wejścia pieszego na pasy, zatrzymać samochód i nie doprowadzić do zderzenia - mów Zajdel.

Policja podaj tu sugestywne dane. Jeśli pieszy zostanie uderzony przez samochód poruszający się z prędkością 30 km/h, ma aż 90 proc. szans na przeżycie wypadku. Przy prędkości 50 km/h - szanse pieszego to pół na pół, potem gwałtownie spadają. Jeśli auto jedzie 60 km/h, 80 proc. potrąconych pieszych zginie na miejscu. Przy wyższych prędkościach piesi nie mają najmniejszych szans.

Zwłaszcza teraz jesienią, trzeba zdjąć nogę z gazu. Przypominam, że znaki pokazują maksymalną dopuszczalną prędkość, z jaką może poruszać się auto, podczas trudnych warunków atmosferycznych musimy jechać wolniej - dodaje inspektor Sudakow.

Przejście dla pieszych nie jest dla nich wcale bezpiecznym azylem. Co roku, właśnie w tych miejscach ginie w Polsce około 240 osób. Od lat tych statystyk nie udaje się poprawić. Według danych Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, winę ponoszą też piesi, którzy zwyczajnie nie uważają. Wśród przyczyn wypadków, które leżą po stronie pieszych, Rada wymienia rozmowy przez telefony komórkowe, chodzenie po ulicy zamiast po chodniku oraz przechodzenie przez ulicę w niedozwolonych miejscach. Piesi powodują 10 proc. wypadków drogowych, co czwarty sprawca jest nietrzeźwy.

(j.)