Kilkaset lat temu "wigilia" oznaczała po prostu "dzień przed". Obecnie tego słowa używamy tylko w relacji do jednego jedynego dnia w roku. W jaki sposób Wigilia przekształcała się znaczeniowo, jak przebiegała historia tego słowa i w jakiej tradycji zakorzenione jest święto, w którym wspólnie zasiadamy do stołów? O tym wszystkim Tomasz Skory rozmawiał z prof. Jerzym Bralczykiem.

REKLAMA

"Wigilia" przekształciła się nie tylko znaczeniowo. Jak przyznaje profesor Bralczyk, faktycznie z czasem samo słowo ograniczyło swoje znaczenie - zmieniło jednak również formę zapisu.

Jeszcze w XX wieku, przed wojną ta wigilia, słowo funkcjonowało "w wigilię do czegoś" mówiło się, a nawet nie w wigilię czegoś". U Sienkiewicza Zagłoba mówił, że zostałby świętym i "w wigilię do mnie musielibyście pościć" - co jak tłumaczy językoznawca - miało znaczyć też już dziś rzadkie poszczenie w przeddzień imienin Onufrego Zagłoby herbu Wczele.

Dziś "Wigilię" zapisujemy z wielką literą, dlatego że jest to ten jeden konkretny dzień. "Tak często bywa, że nazwy się konkretyzują" - wyjaśnia prof. Jerzy Bralczyk.

Jak do tej zmiany doszło? Oczywiście tak, jak często to bywa w przypadku rozwoju języka - stopniowo i niepostrzeżenie.

"Zbyt często u nas "przedednie" nie były tak właśnie obchodzone ani też nie wiązały się z jakimiś szczególnymi uroczystościami. Owszem, czekaliśmy na coś, co będzie dnia następnego, ale świętowało się już tego następnego dnia" - tłumaczy prof. Bralczyk. Tak zresztą było bardzo długo. Ale to nie koniec zmian, bo ewolucja ciągle postępuje:

"Wigilia stała się bodaj czy nie ważniejszym dniem, ze względu na i wieczerzę, i spotkania i różnego rodzaju aktywności, które sprawiają, że mało kto dzisiaj uważa Wigilię za dzień pracy, a przecież takim powinna ona pozostawać. I chyba formalnie tak jest. Pamiętając, że ewolucja obyczajów trwa - można oczekiwać że i to się z czasem zmieni" - mówi profesor.

Uroczyste świętowanie w czasie Wigilii, czyli w dzień poprzedzający święto Bożego Narodzenia - z czego pewnie mało kto zdaje sobie sprawę - oparte jest na żydowskiej rachubie czasu. Początkiem doby jest w niej zmierzch, a nie przyjęta później w Europie jako jej początek - północ. Nie powinniśmy się tym peszyć - mówi w rozmowie z Tomaszem Skorym językoznawca prof. Jerzy Bralczyk i dodaje, że nasza religia w końcu znalazła swój początek właśnie tam, w Nazarecie. "Przecież nie w Rzymie się Jezus urodził" - kończy profesor Jerzy Bralczyk.