„W zniszczonym Dzienniku Działań mogło być najwyżej pięć stron o Smoleńsku” - twierdzi były oficer Dyżurnej Służby Operacyjnej Sztabu Generalnego. "Dziennik to zeszyt 400-stronnicowy. W nim mogły być wpisy nawet ze 150 dni" - mówi w rozmowie z RMF FM emerytowany podpułkownik Sławomir Komisarczyk. Minister Obrony Narodowej, powołując nową komisję badającą przyczyny katastrofy smoleńskiej mówił, że zniszczeniu uległo 400 stron meldunków poświęconych 10 kwietnia 2010 roku. Brak tych dokumentów, jak przekonywał Antoni Macierewicz, może utrudnić albo wręcz uniemożliwić wyjaśnienie przyczyn katastrofy.
Sławomir Komisarczyk służył w Sztabie Generalnym kilka dni po katastrofie smoleńskiej. Miałem dostęp do właśnie tego Dziennika Działań, sprawdziłem po katastrofie, co w nim zapisano - mówi RMF FM wojskowy. Pierwsze co zrobiłem po przyjściu do pracy, wiedząc jaka to jest tragedia, to sprawdziłem, kto miał dyżur, który z moich kolegów-oficerów, i sprawdziłem w książce, kto miał wpisy.
W zeszycie, jak opowiada podpułkownik, szef zmiany wpisywał swoje czynności. Dzienniki miały prawdopodobnie kategorię Bc, czyli zgodnie z przepisami MON można było je zniszczyć mniej więcej rok po wypełnieniu.
Ze względu na ten wpis - twierdzi wojskowy - ten dziennik nie powinien zostać usunięty.
Zapis rozmowy Grzegorza Kwolka z ppłk. Sławomirem Komisarczykiem:
Grzegorz Kwolek RMF FM: Czy 10 kwietnia pracował pan w Służbie Operacyjnej, czy widział pan Dziennik Działań z 10 kwietnia?
Ppłk Sławomir Komisarczyk: Pracowałem w przeddzień. Zdałem dyżur 9 IV w godzinach rannych. W dniu katastrofy nie byłem w pracy. Dopiero kilka dni później (byłem - red.), teraz ze względu na upływ czasu nie pamiętam, czy to były 3 czy 4, czy 5 dni po katastrofie. Pierwsze, co zrobiłem po przyjściu do pracy to, wiedząc jaka to jest tragedia, sprawdziłem, kto miał dyżur, który z moich kolegów oficerów miał dyżur. I sprawdziłem wpisy w książce, bo mnie to interesowało ze względu na wagę tej katastrofy. W tej chwili nie mogę sobie przypomnieć, tak po tylu latach, jakie to były dokładne wpisy, natomiast wiem, że to nie były takie rutynowe, typu jedna, czy dwie strony meldunku, tylko od trzech do pięciu. Nie mogę powiedzieć, czy to były trzy, czy cztery, czy pięć. Ten wpis w dzienniku był dłuższy i na pewno były w nim wpisywane takie sekwencje, kto został powiadomiony.
Czy to mogło być 400 stron jak informuje MON?
Nie wiem, jak to powiedzieć delikatnie. Dziennik liczył czterysta stron. Dziennik jest to zeszyt 400-stronnicowy, zarejestrowany "na klauzulę poufne". Wypełniany jest ręcznym pismem. Wypełniający go szef zmiany wypełnia ten dziennik za swój dzień służby. I najczęściej zajmuje to mu jedną lub dwie strony. W takim dzienniku, który liczy czterystu stron, mogło być wpisów ze 150, może 120 dni. Trudno powiedzieć. Niektórzy oficerowie wypełniali za całą służbę jedną stronę, niektórzy dwie, a niektórzy trzy. Zależało to głównie od oficera, który miał dużą swobodę w robieniu wpisów i od niego zależało, co on tam wpisze, oprócz tych rutynowych wpisów, które zawsze były wpisywane na służbie. Z tych 400 stron od trzech do pięciu dotyczyło katastrofy smoleńskiej.
W pana liście wspomina pan, że tego dnia operowaliście tylko na informacjach medialnych. Czy to znaczy, że Służba Operacyjna nie dostaje informacji klauzulowanych i nie wpisuje ich do dziennika działań?
To był szczególny dzień. Można go porównać do World Trade Center. To była katastrofa i media zareagowały najszybciej. W normalnych działaniach służba dyżurna otrzymuje meldunki najpierw telefonicznie, jeżeli coś się stanie, a potem na piśmie. I media to służą jedynie do sprawdzenia. W tym dniu, przy tak ważnej tragedii, to media zareagowały najszybciej. Poza tym ta katastrofa wydarzyła się poza granicami kraju i wymagała zweryfikowania. Medialne doniesienia były bardzo szybkie. Ale nie byłem na służbie i nie mogę powiedzieć, o której godzinie i jaka służba poinformowała oficjalnie.
Czy pracownicy Służby Operacyjnej mieli jakiś wpływ i wiedzieli, w jaki sposób odbywa się niszczenie Dzienników Działań?
Nasza służba miała swoją kancelarię tajną. Bogatej wiedzy na ten temat nie mam, jakie są zasady. Natomiast teraz jest to sprawa mocno medialna. Te dzienniki miały prawdopodobnie kategorię Bc, co znaczy, że mogły być zniszczone tuż po wypełnieniu, czyli w przeciągu roku. Co wiosnę jest kontrola tych materiałów niejawnych. Powstają specjalne komisje, które niszczą niepotrzebne dokumenty, żeby nie zalegały w jednostce. Jednak ze względu na ten wpis, moim zdaniem, ten dziennik nie powinien być usunięty. Ale ten kto go niszczył, a mógł niszczyć kilka takich dzienników, mógł nie skojarzyć, że w tym dzienniku jest dzień katastrofy smoleńskiej. I mogło to być bezwiednie. No oczywiście to są moje przypuszczenia w tej sprawie, pewności nie mogę mieć.