Brytyjska komisja parlamentarna ostro skrytykowała rząd premiera Borisa Johnsona za początkową strategię w walce z koronawirusem. Chodzi okres bezpośrednio poprzedzający wprowadzanie lockdownu 23 marca, kiedy to z niewyjaśnionych przyczyn wycofano zalecenia kwarantanny dla ludzi przyjeżdżających na Wyspy z krajów zagrożonych.
Wcześniej również nie był absolutny nakaz, a jedynie sugestie. Na liście krajów nimi objętych nie znalazła się nawet Hiszpania, która w tym czasie przezywała znaczy wzrost poziomu zakażeń. Oznacza to, że w ciągu 10 dni, zanim Wielka Brytania został objęta całkowitym lokdownem, przez lotniska i porty morskie mogło przewinąć się nawet 10 tys. ludzi zakażonych koronawirusem.
Zdaniem komentatorów, w czasie gdy Europa się zamykała, Brytyjczycy otworzyli swe drzwi na oścież. To musiało mieć swoje konsekwencje.
"Ludziom przyjeżdżającym na Wyspy nie mówiono nawet by monitowali temperaturę ciała i uważali na inne symptomy" - mówi posłanka Yvette Cooper, przewodnicząca komisji parlamentarnej do spraw polityki wewnętrznej Zjednoczonego Królestwa.
Podobny wpływ na trajektorię zakażeń miał rozegrany 11 marca mecz Ligii Mistrzów w Liverpoolu, na który przyjechały tysiące kibiców hiszpańskiego Atletico Madryt oraz wyścigi konne w Cheltenham, gdzie podczas kilku dni na trybunach zebrało się ćwierć miliona ludzi. Rząd w odpowiedzi na te zarzuty podkreśla, że w każdym momencie pandemii polegał na opiniach ekspertów. Jednak, jak zauważają komentatorzy, teraz można zaobserwować wyłącznie negatywne efekty rządowych decyzji. Taka niefrasobliwość w połowie marca znacznie przyczyniła się do rozprzestrzenienia się wirusa, a co za tym idzie, także do liczby zgonów.