Takie rzeczy tylko w Rosji... Kontrola przy wejściu do wioski olimpijskiej rzeczywiście przypomina te na lotniskach, a potem te na meczach piłki nożnej. Najpierw przejście przez bramki, potem torebka na rentgen i bardzo szczegółowe przeszukanie przez panią z kamienną twarzą.
A to co? Już wiedziałam, że znowu chodzi o mikrofon. To mikrofon. Odpowiadam. Pan się odwraca konsultuje z kolegą, a nie trzeba pytać o akredytację? Nieeee, macha ręka i mnie przepuszcza. Zaufanie to podstawa...
Jadę do olimpijskiego parku w Soczi. Pociąg po prostu pachnie nowością. Czuję jeszcze wszystkie sklejki, wręcz widzę, jak spod igły wychodzą obicia foteli. Po przedziale przechadzają się policjanci, a ochroniarze, którzy mają już dość, wygodnie rozkładają się w fotelach i oglądają filmy.
Po drodze ucięłam sobie pogawędkę z kierowcą autobusu, który zawiózł mnie na dworzec. Wyjęty mikrofon zawiązuje mu język na supełki, ale gdy tylko chowam sprzęt do nagrywania, zaczyna się opowieść. Przyjechał z Petersburga, na miesiąc. Bardzo mu przykro, że autobusem kursującym co pół godziny jeździ jedna osoba na kilka godzin. Szkoda tych wszystkich pieniędzy, mówi i pokazuje mi rząd nowo wybudowanych domów tylko dla gości.
Co się z tym potem stanie? pytam. Ktoś na tym zarobi, ktoś na pewno i wymownym gestem pocierając palce, powtarza "diengi diengi".
Kiedy się zatrzymaliśmy, postanowił nie otwierać drzwi i uraczyć mnie filmikiem o całkiem nowym wakzale dworcu. No zobacz jakie pociągi, jak wrócę pokażę rodzinie...