Pierwszy polski zjazd na nartach z dwóch ośmiotysięczników - Annapurny (8091 m) i Dhaulagiri (8167 m) - to cel wiosennej wyprawy Polaków w Himalaje. Tego wyczynu chce dokonać Bartosz Ziemski, razem z którym oba szczyty zamierza zdobyć jego wyprawowy partner - Oswald Rodrigo Pereira.
Dwuosobowy zespół wyruszy do Nepalu 30 marca. Myślę, że do takich wyzwań trenuje się po prostu całe życie - mówi w rozmowie z Radiem RMF24 Ziemski, który w ubiegłym roku zjechał z Broad Peaka (8051 m) i Gaszerbruma II (8035 m). W przypadku drugiego z tych ośmiotysięczników w Karakorum był to pierwszy polski zjazd w historii.
Skialpinista nie ukrywa, że dużą inspiracją były dla niego wyczyny Andrzeja Bargiela. Pamiętam, jak byłem na jego prelekcji lata temu. Na pewno była to dla mnie duża inspiracja, że można, że się da i że jest to super. Od zawsze o tym marzyłem. Góry, narty, wspinanie to jest to, co jest dla mnie - opowiada w rozmowie z naszym dziennikarzem Michałem Rodakiem.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Michał Rodak: Zanim opowiecie o celu waszej wyprawy, zacznę od pytania do Bartka. Z ilu ośmiotysięczników chciałbyś zjechać na nartach w swoim życiu?
Bartosz Ziemski: Ile ich będzie w moim życiu, całkowicie, to czas pokaże. Na razie projekt obejmuje dwa.
Ale dwa są już za tobą, więc na ten moment możemy mówić już o czterech.
BZ: Dwa są za mną, ale powiedzmy, że dwa są dopiero na horyzoncie.
To jaki jest cel tej waszej ekspedycji, na którą wylecicie już za parę dni?
Oswald Rodrigo Pereira: Tak, na tę wyprawę wylatujemy już w czwartek, 30 marca. Naszym celem są dwa ośmiotysięczniki. Rozmowy na ten temat zaczęliśmy już latem zeszłego roku, gdy Bartek wrócił z Pakistanu. Wybraliśmy dwa ośmiotysięczniki, które można powiedzieć, że logistycznie jesteśmy w stanie dość łatwo opracować i przedostać się z jednego pod drugi. Jest to Annapurna i Dhaulagiri. Jedziemy na dwa miesiące, choć ostatnie sezony pokazały, że w Himalajach i w Karakorum pogoda jest bardzo kapryśna i to bardzo często ona rozdaje karty. Obserwujemy oczywiście to, co dzieje się tam aktualnie. Są to góry dla nas nowe, ale jesteśmy gotowi. To co od nas zależy, jest już dobrze przygotowane i dopracowane, a tam na miejscu okaże się, jak przyjmą nas te dwa ośmiotysięczniki.
Dlaczego wybraliście akurat te dwie góry? To tylko kwestia tej logistyki czy też coś jeszcze zdecydowało o tym wyborze?
BZ: Na pewno jest to wyzwanie narciarskie. Bardzo zależało nam na tym, żeby to było coś nowego. Oprócz tego na pewno właśnie ta logistyka i panujący teraz sezon zdecydowały, że właśnie te dwa ośmiotysięczniki wybraliśmy.
ORP: Patrząc pod kątem trochę filmowca i himalaisty, to ja na pewno już swoje szlify zebrałem na Broad Peaku i z tego szczytu też Bartek zjechał. Można powiedzieć, że to był taki test, czy na 8000 metrów możemy sobie poradzić. Można powiedzieć, że Broad Peak jest dość łatwym ośmiotysięcznikiem, więc ta wyprawa, która nas czeka, to jest chyba taki kolejny krok, gdzie z jednej strony są to na pewno w puli ośmiotysięczników egzotyczne dla nas szczyty, ale też na pewno ciekawe i wymagające.
BZ: I równolegle są to dalej niskie ośmiotysięczniki, na czym też nam na razie zależało.
A fakt, że to mogą być pierwsze polskie zjazdy na nartach z tych dwóch gór, też ma dla was znaczenie?
BZ: Myślę, że bardziej globalnie niewiele zostało tam zrobione na nartach i to ma dla mnie największe znaczenie.
ORP: Szukaliśmy danych w internecie, w himalajskich kronikach, żeby posiłkować się informacją o tym, ile było tych zjazdów. Można znaleźć różne dane, ale myślę, że na każdym z tych ośmiotysięczników tych zjazdów było nie więcej niż 3 lub 4, więc w skali globalnej to wciąż mogą być duże wydarzenia, a na pewno pierwsze polskie zjazdy z tych szczytów.
A to były pełne zjazdy ze szczytu do bazy czy też bywało różnie? Przy okazji wypraw Andrzeja Bargiela zawsze to wybrzmiewało i w środowisku na pewno jest to bacznie obserwowane. Jak to było w tych przypadkach?
BZ: Tak naprawdę ciężko dotrzeć do wszystkich informacji. Do takiego w pełni udokumentowanego całkowitego zjazdu bez ściągnięcia nart nie dotarliśmy, ale to nie znaczy, że on nie został zrobiony.
ORP: Po prostu część tych projektów odbyła się na tyle dawno, że w kronikach to się trochę zaciera. Szukałem takich zapisów i szczegółów dotyczących zjazdów. Takim wyznacznikiem jest Himalayan Database. Wydaje mi się, że tych zjazdów jest tam zapisanych nawet więcej niż można ich odszukać w internecie, ale wychodzę z założenia, że to jest taki autorytet, którym można się posiłkować i do którego należy ostateczne słowo. Myślę, że nie skłamię, jeśli powiem, że najważniejsze po prostu jest to, żeby ten zjazd Bartka był udany od początku do końca - niezależnie od tego, czy będzie trzeci, czwarty lub piąty i żeby został wykonany w pełni.
To jakie to mogą być góry do zjazdu na nartach?
BZ: To się okaże już na miejscu.
ORP: Ale na pewno na Annapurnie będziemy się mierzyć z ogromnymi opadami śniegu i to dzieje się tam teraz. Jest to góra bardzo lawiniasta. Obserwowałem poczynania Rosjan, z którymi już miałem nieprzyjemność się wspinać na Broad Peaku i dla nich rzeczywiście głównym problemem były lawiny. Do tego ta góra jest rozległa i człowiek jest tam po prostu małym istnieniem. Ważne jest, żeby się po pierwsze nie pogubić, a po drugie - żeby tych lawin uniknąć. Obserwowałem też teraz np. relacje Nirmala Purjy, który prowadzi już tam swoich klientów. Rzeczywiście, niedawno spadła dość pokaźna lawina na obóz drugi i wyglądało to solidnie. Myślę, że to taka specyfika Annapurny. Dhaulagiri może być bardziej surowe, techniczne i może dzięki temu bezpieczniejsze z punktu widzenia lawin.
Jedziecie tam już z rozrysowanymi liniami zjazdu? Czy też jedzie się na miejsce i dopiero tam ocenia się możliwości?
BZ: Taki ogólny obraz linii jest, aczkolwiek wiadomo, że dopiero na miejscu jest się w stanie ocenić te aktualnie panujące warunki i w pełni to dograć. Taka ostateczna decyzja zapada zawsze działając na miejscu.
ORP: W tym celu będziemy się też posiłkować dronem. Myślę, że to też pozwoli na jakąś ocenę drogi, sytuacji i tego, jak ta linia zjazdu może przebiegać. W naszym teamie te zadania są dość jasno rozrysowane i liczę, że pod tym względem ta praca dronem może być wsparciem.
Ale pewnie ta linia zjazdu będzie się znajdować gdzieś w pobliżu klasycznej drogi wejścia na szczyt?
BZ: Dokładnie tak. Chcemy działać na drogach normalnych na obu górach.
Domyślacie się, czym jeszcze mogą się różnić oba te szczyty?
ORP: Na tyle, na ile miałem okazję analizować, to przede wszystkim jest kwestia złej sławy Annapurny, ale też tego, że stała się to komercyjna góra. Natomiast wydaje mi się, że tam jest więcej deptania w głębokim śniegu i torowania. Dhaulagiri jest na pewno mniej popularne i można powiedzieć, że w takim sezonie komercyjnym, który od lat obserwujemy, to właśnie bardzo często jest tak, że ci, którzy dadzą radę na Annapurnie, jadą też na Dhaulagiri. Kupują to w pakiecie, ale nie znaczy to, że na Dhaulagiri łatwo się wchodzi. Mam wrażenie, że jest tam więcej wspinania technicznego na poziomie himalajskim niż na Annapurnie. Wiem, że na Annapurnie jest przede wszystkim kopanie się w bardzo głębokim śniegu.
Spodziewacie się, że to mogą być dla was największe trudności?
ORP: Niezależnie od wszystkiego jest to po prostu 8000 metrów. Jedziemy bez wspomagania się tlenem z butli. Wspinamy się bez Szerpów. Chcemy być niezależni na tyle, na ile jest to możliwe na górze, która w jakimś zakresie będzie przecież polem wspinania komercyjnych klientów dużych agencji z Nepalu. Natomiast rozmawiając o tej wyprawie na wczesnym etapie, chcieliśmy być w takim miejscu, gdzie w razie czego gdzieś niedaleko też będą ludzie i będzie po prostu możliwość ewakuacji. Dobrze jest być zdanym na siebie, jeśli chodzi o sytuację wspinaczkową i sportową, ale jeżeli dojdzie do jakichś problemów, to dobrze jest, żeby też gdzieś tam niedaleko były istoty ludzkie, które mogą pomóc.
Bartek, osoby jeżdżące na nartach zawsze to najbardziej interesuje. Jaki sprzęt ze sobą zabierasz?
BZ: Jak najlżejszy. To jest taki pierwszy punkt, ale ważne, żeby być na nim w stanie zjechać w każdych warunkach. To narty 170 centymetrów długości, 79-80 milimetrów pod butem - to jest taki mój typ.
To są narty specjalnie przygotowane na takie wyprawy?
BZ: Nie. Jeśli chodzi o same narty, to nie. Buty to jest inna kwestia. Zawsze dopracowuje się je stricte pod siebie. Narty biorę takie, jakie wychodzą z fabryki.
Jaki będzie wasz podział obowiązków? Jak rozumiem, chcecie razem wejść na szczyt i co będzie się działo dalej? Bartek będzie zjeżdżał, a co ty będziesz robił?
ORP: Zostaję na szczycie, marznę, filmuję i schodzę normalnie. Celem wyprawy jest wejście i zjazd Bartka z tych dwóch ośmiotysięczników, natomiast wierzę, że ten podział zadań czy obciążenia kilogramami wyjdzie w praniu. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby wyprawa wróciła z sukcesem, czyli bezpiecznie i żeby Bartek zjechał. Trzeci cel to dla mnie pełna dokumentacja. W takim najbardziej optymistycznym scenariuszu wyobrażam sobie, że wchodzimy razem na szczyt, coś tam nagrywamy i robimy zdjęcia. Później Bartek zaczyna zjeżdżać, a ja korzystając z tego, że jest wiosna i może pogoda będzie w miarę sprzyjająca, jestem w stanie to wtedy sfilmować z drona i po nagraniu dobrego materiału zaczynam powoli schodzić. Wtedy jesteśmy w kontakcie radiowym, ale w zależności od kondycji i wytrzymałości działamy dość niezależnie.
I dwie osoby na takiej wyprawie to nie za mało? Bartek, jak to u ciebie wyglądało na tej zeszłorocznej - na Broad Peak i Gaszerbruma II?
BZ: W zeszłym roku tak naprawdę działałem sam, choć byliśmy większą ekipą. Tak jak Oswald powiedział - dobrze jest mieć ludzi dookoła siebie, gdy coś pójdzie nie tak. Ludzi zaufanych, którzy wszystko rzucą i w razie czego zajmą się pomocą. Rok temu byliśmy takim zespołem, jeśli o to chodzi, ale działałem całkowicie niezależnie, absolutnie w pojedynkę. Uważam, że im mniejszy zespół, tym lepiej. W takich górach działa się wtedy dużo szybciej i każdy dobrze się rozumie. Myślę, że na takich drogach, gdzie nie ma trudności technicznych wymagających obecności partnera, dużo lepiej jest działać samemu.
A wiecie dokładnie, ile w bazach będzie tam ludzi w tym sezonie? Ile pozwoleń wydali Nepalczycy?
ORP: Próbowałem wyśledzić informację, ale przewijał się tylko świstek papieru z Ministerstwa Turystyki Nepalu, gdzie było 5 pozwoleń, a to zupełnie nie jest prawdą i widziałem ten dokument na bardzo wczesnym etapie. Myślę, że to może być na poziomie kilkudziesięciu osób i na tyle, na ile sprawdzałem, to 1/3 lub 1/4 z nich realizuje projekty ciężko powiedzieć czy sportowe, ale po prostu to wspinacze wspinający się bez dodatkowego tlenu i bez Szerpów. Nie jest to tak popularna góra, jak Everest czy nawet K2. Na Annapurnie do kuriozum można było zaliczyć natomiast sytuację sprzed dwóch lat, gdy wspinacze po nieudanym ataku szczytowym wycofali się do obozu czwartego i agencja dostarczyła im tam helikopterami tlen i dodatkowe liny poręczowe. Na pewno jednak nie jest to tak popularny wierzchołek i góra, gdzie będziemy się przepychać i stać w kolejkach.
Czyli będzie można działać w miarę spokojnie.
ORP: W miarę spokojnie, w miarę sprawnie i w miarę niezależnie.
To ile dokładnie dajecie sobie czasu na tę wyprawę - i na wejścia, i na zjazdy?
BZ: Zaplanowaliśmy dwa miesiące.
ORP: Myślę, że Annapurna da nam dużo odpowiedzi na to, w jakiej sytuacji jesteśmy. Bartek wspomniał, że zespół dwuosobowy jest gwarancją tego, że jest mniej czynników ryzyka. Z drugiej strony - jak coś się wydarzy, to w znaczącym stopniu ogranicza mobilność i możliwości. Myślę, że w przypadku Annapurny sytuacja wyjaśni się do pięciu tygodni i wtedy mamy około trzech tygodni na Dhaulagiri, ale już wtedy będziemy działać z pełną aklimatyzacją i będzie nam zależeć, by jak najszybciej, pewnie w jednym strzale, pójść na szczyt.
Bartek, chciałbym wrócić do tych dwóch szczytów, które zdobyłeś i z których zjechałeś w zeszłym roku. Z Gaszerbruma II zjechałeś jako pierwszy Polak w historii. To jest twoja droga? Czujesz się bardziej wspinaczem czy narciarzem wysokogórskim? Jak sam siebie definiujesz?
BZ: Zdefiniowałbym się bardziej jako skialpinista. Myślę, że jest to połączenie tych dwóch specjalności. Technicznym wspinaczem nie jestem, a na nartach też się nie ścigam. Kiedyś trochę trenowałem, aczkolwiek myślę, że to pojęcie "skialpinista" jest tu najbardziej trafne.
Właśnie wróciłeś też z Kolosów, na których otrzymałeś wyróżnienie w kategorii alpinizm za te swoje ubiegłoroczne wyczyny. Mam wrażenie, że nie było o nich szczególnie głośno ani wtedy, ani teraz. Nie lubisz rozgłosu, wywiadów, robienia wokół siebie szumu, jak to czasem w himalajskim środowisku bywa?
BZ: Myślę, że czuję się mniej komfortowo niż bardziej z takim szumem, ale to też wynika z tego, że mam na tyle rzeczy do robienia, że jakoś tego czasu na media niestety nie znajduję.
Czyli dla ciebie to jest raczej dodatek?
ORP: Pewnie przykry obowiązek...
BZ: Myślę, że dodatek to jest dobre słowo, tak...
ORP: Ja pozwolę sobie wejść w słowo, bo Bartek jest reprezentantem pokolenia, które jest bardzo nastawione na działanie, co oczywiście jest bardzo imponujące i zawsze obserwuję to z zaciekawieniem i podziwem. Rozmawialiśmy o podziale obowiązków, o kwestii mediów, fotografii, filmów i chcemy to robić ze zdrowym rozsądkiem, bo nie zależy nam na tym, żeby 24 godziny na dobę było nadawanie o tym, co się dzieje. Kwestię tej oprawy medialnej ja biorę na siebie, by powoli Bartek w tym się pojawiał, ale żeby cały czas mógł działać i robić to, co najbardziej lubi, czyli wspinać się i zjeżdżać na nartach. Za media mogę odpowiadać ja. To zresztą jest też naturalna moja pozycja przy takich wyprawach, bo przecież przy wcześniejszych wyprawach Polskiego Himalaizmu Zimowego było tak samo. Na takiej wyprawie poznaliśmy się z Bartkiem - na Lhotse. Zainteresowanie medialne było spore, a wspinania było mniej, ale ostatecznie wizerunkowo udało się tę wyprawę dobrze przedstawić.
Bartek, dobrze rozumiem, że masz swoje życie prywatne, a tego typu przygody górskie i narciarskie to jest coś, czemu nie poświęcasz całej swojej życiowej uwagi?
BZ: Nie. Same wyprawy to nie całe życie, bo jest to parę miesięcy w roku, aczkolwiek na nartach i w górach bardzo dużo działam. Staram się parę razy w tygodniu w tych górach być, więc jest to naprawdę duża część mojego życia.
Czyli łączenie tego, co na co dzień, z pasją?
BZ: Tak się staram.
A w swoich działaniach inspirowałeś się Andrzejem Bargielem? Czy raczej wyszło to u ciebie naturalnie, totalnie swoją drogą?
BZ: Na pewno mocno mnie zainspirował. Pamiętam jak byłem na jego prelekcji lata temu. Na pewno była to dla mnie duża inspiracja, że można, że się da i że jest to super. Od zawsze o tym marzyłem. Góry, narty, wspinanie to jest to, co jest dla mnie.
A teraz byliście w kontakcie? Korzystałeś z jego rad przed wyprawami - i w zeszłym roku, i teraz? Radziłeś się w sprawie logistyki i samych zjazdów czy raczej opierasz się na swoich przewidywaniach i doświadczeniach?
BZ: Parę razy rozmawialiśmy, natomiast Andrzej jest też całkiem zajętą osobą.
Oswald, tak jak wspominałeś, ty masz za sobą pierwszy ośmiotysięcznik, czyli Broad Peak. Chcesz iść dalej tym tropem ośmiotysięczników, czy ciągnie cię też w inne góry? Może chcesz zrobić coś swojego?
ORP: To wszystko zależy. Można powiedzieć, że miałem swoje plany już w zeszłym roku, gdy wróciłem z zimowego Manaslu. Znów mocno dostałem tam w kość i tego wspinania było niewiele. Miałem plan na wiosnę, ale wybuchła wojna w Ukrainie i to zupełnie zmieniło moje priorytety. Widziałem się z Bartkiem chwilę przed jego wylotem do Pakistanu i po jego powrocie. Zacząłem mówić o swoich planach, a Bartek powiedział o swoich i w sumie wyszło na to, że możemy połączyć siły. Wielokrotnie o tym mówiłem, gdy rozmawialiśmy, że ośmiotysięczniki stoją tam i poczekają. Nie mam presji, żeby szybko się za to zabierać. Chcę jeździć albo sam na wyprawy, albo z ludźmi, których po prostu lubię i z którymi poza wyprawą też bym chętnie spędził czas. Myślę, że to jest wyznacznikiem - niezależnie od tego, czy to będzie góra licząca 6000, 5000 metrów oraz czy bardziej będę wsparciem medialnym, czy po prostu gościem, który pomaga dużo silniejszym osobom wynosić rzeczy. Po prostu na tyle, na ile dobrze się czuję w górach, to tam chcę jeździć. Z drugiej strony rzeczywiście czuję, że ta strefa śmierci powyżej 8000 metrów to jest to miejsce, w którym wydolnościowo daję z siebie najwięcej, w którym mam najwięcej do ugrania i pokazania, jeśli chodzi o wspinanie. Oczywiście nie myślę na zasadzie, że wszystkie ośmiotysięczniki kiedyś albo w jakimś tam przedziale czasowym. Sprawia mi na pewno dużą frajdę towarzyszenie na wyprawach osobom takim, jak Bartek.
To powiedzcie jeszcze, ile trenowaliście przed tą wyprawą.
BZ: Myślę, że do takich rzeczy się trenuje po prostu całe życie.
ORP: To na pewno. Ja też bym tak odpowiedział. Tak jak się wypracowuje charakter na przestrzeni całego życia i lat, to tutaj jest to samo, natomiast zdecydowanie ostatnie dwa miesiące to było już takie stuprocentowe przygotowanie pod tę wyprawę. Zawsze wydaje mi się, że nie przekroczę tej bariery, a tym razem znów jeszcze mocniej trenowałem niż zawsze. To chyba jest naturalne, że człowiek wie już co go czeka i chce być po prostu jeszcze silniejszy przed kolejnym projektem.