"Pokój i co dalej?" - pytał w czasie budapesztańskiego szczytu Wołodymyr Zełenski. Na pytanie "co dalej", gdy uda się zawrzeć porozumienie z Rosją w sprawie Ukrainy odpowiedział w wywiadzie dla amerykańskiego "Newsweeka" minister obrony Estonii. I bardzo klarownie wyjaśnił dlaczego ustanie walk w Ukrainie będzie oznaczało poważny problem dla wschodniej flanki NATO.
Temat zawieszenia broni w Ukrainie coraz częściej pojawia się w przestrzeni publicznej. To przede wszystkim efekt wyniku wyborów prezydenckich w USA, a także dynamicznej sytuacji politycznej w samej Europie.
Donald Trump zapowiadał, że będzie w stanie szybko zakończyć konflikt. Niedługo po tym, gdy prezydent-elekt ogłosił zwycięstwo, Władimir Putin stwierdził w swoim przemówieniu w Soczi, że jest gotów podjąć rozmowy i że odbierze telefon od Trumpa.
Po wyborach w USA Ukraińcy zareagowali z czarnym humorem. W sieci pojawiły się wpisy walczących na froncie żołnierzy, żartujących, że zaczynają się pakować i wracają do domów, skoro Trump zapowiedział, że "zakończy wojnę w 24 godziny".
Swoje trzy grosze postanowił wtrącić także kanclerz Niemiec. Nie do końca jest jasne po co i czy nadrzędnym celem Olafa Scholza była faktycznie chęć zakończenia wojny, czy może chodziło jednak o podbicie słupków poparcia przed przedterminowymi wyborami w RFN.
Faktem jest jednak, że od początku wojny w Ukrainie tak głośno o ewentualnych rozmowach pokojowych jeszcze nie było.
W tak tworzącym się zgiełku ginie głos Wołodymyra Zełenskiego, który próbuje przypomnieć Zachodowi, że zawieszenie broni na warunkach Moskwy będzie oznaczać tylko początek kłopotów. Dlaczego? Oto dlaczego.
W 2022 roku ówczesny minister obrony Rosji Sergiej Szojgu obwieścił światu restrukturyzację armii rosyjskiej. Nadrzędnym celem reform jest zwiększenie liczby żołnierzy i uczynienie wojska bardziej efektywnym. Nie w kontekście wojny w Ukrainie, ale w celu potencjalnej konfrontacji z NATO.
W odpowiedzi na przystąpienie Finlandii do Sojuszu Północnoatlantyckiego Rosja utworzyła odrębny okręg wojskowy - leningradzki. Powstał z podziału Zachodniego Okręgu Wojskowego, w skład którego wchodziły okręgi Kaliningradzki i Moskiewski. Tak szeroko rozciągnięte struktury kompleksu militarno-przemysłowego nie pozwalały na skuteczne zapewnianie wsparcia dla wojsk walczących w Ukrainie przy równoczesnym zachowaniu poważnych sił na nowej granicy z poszerzonym NATO.
Reforma zaproponowana przez Szojgu ma przystosować rosyjski potencjał "obronny" do nowej rzeczywistości.
Zgodnie z czarnym dla Kijowa, ale coraz bardziej realnym scenariuszem Rosja zgodzi się na zawieszenie broni pod warunkiem utrzymania zdobytych terytoriów, stworzenia strefy zdemilitaryzowanej i gwarancji, że Ukraina nie zostanie przyjęta do NATO.
Jeżeli te żądania Moskwy zostaną spełnione, oznaczać to będzie, że wojska, które obecnie wykrwawiają się w Ukrainie nie będą już tam potrzebne. To jednak nie oznacza, że Władimir Putin skinie ręką i rozwiąże armię.
"Siły (rosyjskie) zostaną prawdopodobnie przeniesione w nasze sąsiedztwo" - mówi "Newsweekowi" Hanno Pevkur, minister obrony Estonii. Według zatwierdzonych planów - przypomina tygodnik - Rosja potroi liczbę żołnierzy w pobliżu granicy z krajami bałtyckimi należącymi do NATO.
"To oznacza, że ryzyko będzie znacznie wyższe, ponieważ czas wczesnego ostrzegania zostanie skrócony do minimum" - mówi Pevkur.
Po zakończeniu lub zawieszeniu działań w Ukrainie, Rosja będzie musiała coś zrobić z setkami tysięcy dobrze zarabiających żołnierzy. Ludzi z często bardzo biednych prowincji, dla których wojna jest głównym źródłem dochodu, a żołd decyduje o być albo nie być całych rodzin. Wszyscy ci żołnierze muszą zostać w jakiś sposób zagospodarowani, a bardzo trudno sobie wyobrazić, by chcieli ot tak wrócić do domów.
Siły, które Moskwa wystawi po zawieszeniu konfliktu w Ukrainie będą wystarczające, by przetestować jedność Sojuszu i "odgryźć" niewielki kawałek NATO - twierdzi emerytowany generał brygady armii brytyjskiej Ben Barry.
"Newsweek" przytacza raport wywiadu zagranicznego Estonii, w którym oceniono, że jeśli Rosja wdroży swoje reformy skutecznie, już w ciągu najbliższej dekady NATO stanie naprzeciwko olbrzymiej, masowej na wzór radziecki armii.
Obawy krajów graniczących z Rosją nie są wystarczająco dobrze rozumiane w zachodniej części Europy. Kolejne wystąpienia Wołodymyra Zełenskiego, jak to z 7 listopada w Budapeszcie, przyjmuje się jako męczącą konieczność. On myśli wyłącznie o wojnach i się nie zmieni. Tylko presja może go ustawić do szeregu - mówił na Węgrzech prezydent Ukrainy, odwołując się do postawy Władimira Putina.
W ciągu ostatnich lat nie wydarzyło się nic, co kazałoby nie wierzyć w słowa Zełenskiego.
Geopolityczny punkt ciężkości jest dzisiaj umiejscowiony w Donbasie, czy to się komuś podoba czy nie. W momencie, gdy do wojny została wciągnięta Korea Północna, konflikt przybrał charakter globalny. Ukraińcy walczą już nie przeciwko jednemu mocarstwu, ale przeciwko reżimom dwóch dyktatorów - Putina i Kim Dzong Una.
Nad ukraińską wojną unosi się też duch Chin, które w skomplikowanym, ale pragmatycznie skonstruowanym sojuszu będą współpracować z Moskwą i Pjongjangiem w coraz szerszym zakresie. W tle czai się Iran ze swoją niesłabnącą pomocą dla Moskwy. Trudno wyobrazić sobie, by wykończone wojną siły Kijowa dały radę hydrze o tylu głowach.
W Soczi Władimir Putin, między gratulacjami dla Trumpa i groźbami wobec Zachodu ogłosił powstanie "nowego porządku świata", w którym sojusz europejsko-amerykański zostaje zepchnięty na tor boczny. Nie ma żadnej wątpliwości, że kiedy Putin mówi o nowym ładzie, ma na myśli świat zarządzany z Moskwy i Pekinu.
"Podobnie jak w innych krytycznych momentach swojej historii, Rosja po raz kolejny definiuje się na nowo poprzez konfrontację z Zachodem" - piszą w analizie autorzy z brytyjskiego think-tanku RUSI. Ta determinacja Rosji, by przeciwstawić się Zachodowi została poważnie niedoceniona. Podobnie jak waga konfliktu, który rozgrywa się za naszą wschodnią granicą.
A teraz, gdy Zełenski apeluje, by przerwać trwającą od lat politykę ustępstw wobec Rosji, na Kremlu rozlega się telefon. To Olaf Scholz wyrywa Władimira Putina z trwającej od ponad dwóch lat międzynarodowej politycznej izolacji. I robi to po to, by oznajmić mu, że Ukraina powinna zawrzeć z Rosją "sprawiedliwy pokój".
Trudno będzie znaleźć w historii polityki europejskiej bardziej nieporadny, szkodliwy i niebezpieczny gest.