Andrzej Duda nie widzi powodu, żeby skracać kończącą się 12 listopada bieżącą kadencję Sejmu. Można zadać sobie pytanie, jaka wartość stoi za istnieniem Sejmu, który nie zbiera się od sierpnia, a od prawie trzech miesięcy wiadomo, że nie zamierzał już działać?

REKLAMA

Pierwsze posiedzenie Sejmu zwołuje prezydent w ciągu najpóźniej 30 dni po wyborach, pamiętając przy tym, że kadencja parlamentu trwa cztery lata. Kadencje rozpoczynają się jednak nie w oparciu o kalendarz, ale z dniem zebrania się Sejmu na pierwsze posiedzenie i trwają do dnia poprzedzającego dzień zebrania się Sejmu następnej kadencji. Kwestie precyzyjnych dat nie mają może istotnego znaczenia, bo kadencje parlamentu są jak widać w pewnym stopniu umowne, warto jednak zwrócić uwagę na istotę działania parlamentu.

Jeśli Sejm ma wykorzystywać swoją kadencję do końca, to zapewne po to, by wypełniać swoją rolę, czyli uchwalać ustawy. W wypadku kończącej się kadencji, której prezydent nie chce skracać, zadanie to nie jest wypełniane od sierpnia, kiedy Sejm zebrał się po raz ostatni.

Zobacz również:

Kadencja obecnych posłów od tego czasu jest więc okresem bezczynności, którego trwanie Andrzej Duda przeciąga od dnia wyborów 15 października do 12 listopada, a więc niemal miesiąc. Według konstytucji prezydent zwołuje Sejm na dzień przypadający w ciągu 30 dni od dnia wyborów, zatem Andrzej Duda mieści się w dopuszczalnym terminie. Przeciągnięcie tego terminu nie zwracałoby może uwagi, gdyby nie to, że ten sam prezydent w 2015, kiedy wybory przegrały PO i PSL, a wygrało PiS - nowy Sejm zwołał już 18 dni po wyborach.

Można sobie na różne sposoby tłumaczyć przeciąganie przez prezydenta bezczynności zamrożonego trzeci miesiąc parlamentu. Rozważanie, czy chodzi o dłuższy okres pobierania uposażeń, korzystania z udogodnień dla posłów, przyjemność i splendory wynikające ze sprawowania mandatów byłoby może nawet zabawne....

Gdyby nie nieuchwalony budżet i objęcie dyskontynuacją prezydenckiego projektu zmian dotyczących systemu dowodzenia i współpracy armii z władzami cywilnymi - co ma istotne znaczenie w czasie konfliktów zbrojnych już nie tylko w najbliższym sąsiedztwie Polski. Gdyby nie to, że do kosza trafi także kilkaset stron i godzin pracy nad prezydenckimi projektami ustaw o sądach pokoju. Gdyby nie to, że przez poselską bezczynność przepadną dwa istotne projekty zmian konstytucji (w tym ten dotyczący środków na zbrojenia). Nie będą uchwalone rządowe projekty nt. ochrony dzieci przed pornografią i ustawa dot. cyberbezpieczeństwa. Kadencja może zasługiwałaby na przedłużenie, gdyby choć posłowie otrzymali odpowiedzi na setki pytań i interpelacji, ignorowanych przez niektórych ministrów z naruszeniem konstytucji itp.

Był na to wszystko czas, ale posłowie ostentacyjnie sobie wyżej wymienione sprawy odpuścili. Jakaż zatem wartość stoi za obroną przez prezydenta kadencji, która od 2,5 miesiąca nic nie robi?