„Politycy nie są od tego, żeby ustalać poziom płacy minimalnej. Nie rozumieją mechanizmów, według których jest ona kształtowana” - podkreśla Angela Merkel. Ugięła się jednak pod naciskami i niemiecki rząd coraz częściej dyktuje minimalne stawki w różnych branżach.
Niemcy są jednym z nielicznych w świecie krajów, gdzie nie istnieje odgórnie ustalona minimalna stawka wynagrodzenia za pracę. I właśnie ta sprawa stała jednym z głównych wątków kampanii przed dzisiejszymi wyborami do Bundestagu. W tym przypadku też dała się wyraźnie zauważyć znacząca różnica w poglądach pomiędzy Angelą Merkel (CDU), a jej głównym przeciwnikiem Peerem Steinbrückiem (SPD). Obecna kanclerz jest bardzo niechętna ustalaniu płacy minimalnej. Konkurent - wręcz przeciwnie.
Podczas sobotniego spotkania ze swoimi zwolennikami w Berlinie Merkel oświadczyła, że minimalne stawki powinny być wynikiem porozumienia pomiędzy pracodawcami, pracownikami i organizacjami reprezentującymi obie strony. Zupełnie innego zdania jest Peer Steinbrück, który w trakcie kampanii wielokrotnie postulował, by Niemcy wprowadziły minimalną stawkę wynagrodzenia na poziomie 8,50 euro za godzinę. Za takim rozwiązaniem są też Zieloni, powtarzający, że funkcjonuje ono w większości europejskich krajów.
Niemiecka kanclerz musiała uporać się z tym problemem w czasie kampanii. Kilka dni temu niemiecki rząd wprowadził więc na przykład stawki minimalne dla kamieniarzy i rzeźbiarzy. Zgodnie z nowymi przepisami nie będą oni mogli dostawać mniej niż 11 euro za godzinę w zachodniej części kraju i w Berlinie oraz 10,13 euro za godzinę we wschodnich Niemczech. Zostały również zatwierdzone minimalne stawki dla budowlańców. Od nowego roku nie będą oni mogli zarabiać mniej niż 11,10 euro za godzinę w Niemczech zachodnich oraz 10,50 euro za godzinę na wschodzie. Gdybyśmy zsumowali wszystkie branże objęte do tej pory przepisami o minimalnych stawkach, to będzie ich już czternaście. Pracują w nich ponad cztery miliony osób.
Okazuje się jednak, że temat płacy minimalnej wzbudza emocje nie tylko wewnątrz kraju. Kilka dni temu głos w sprawie wynagrodzeń w Niemczech zabrał także francuski minister ds. ekonomii społecznej, Benoit Hamon. Wezwał on niemiecki rząd do tego, by - bez względu na to, kto zostanie w niedzielę wybrany - zaczął grać fair.
Francuzi zarzucają Niemcom to, że bardzo niskie stawki w niektórych branżach nie pozwalają na uczciwą konkurencję. - Chcę modelu gospodarczego, który nie opiera się na grze o to, kto zapłaci mniej - powiedział Benoit Hamon. BBC tłumaczy przytoczoną wypowiedź oburzeniem, które powstało między innymi z tego powodu, że w rankingu konkurencyjności przygotowywanym przez Davos World Economic Forum, Francja od 2005 roku spadła o 12 pozycji na 23. miejsce. W tym samym czasie Niemcy skoczyły z 6. na 4. miejsce.
Zwolennicy polityki prowadzonej w ostatnich latach przez Angelę Merkel argumentują z kolei, że dzięki takiemu podejściu do rynku pracy Niemcy dość sprawnie przeszły przez okres kryzysu, a teraz mogą pochwalić się najniższym wskaźnikiem bezrobocia w historii. Jest on również zdecydowanie niższy w porównaniu chociażby do średniej w strefie euro.
Źródło: Money.pl