Trzydziestokilkuletni dowódcy Tu-154 i zaledwie dwóch drugich pilotów - to elitarny pułk do wożenia samolotami najważniejszych osób w państwie - zauważa "Rzeczpospolita". Według gazety, w fatalną pogodę, na kiepsko wyposażone lotnisko w Smoleńsku posłano załogę, która drugi raz w życiu wylatywała w tym składzie.
Żaden z lotników nie miał certyfikatu na prowadzenie rozmów z wieżą lotniska po rosyjsku. Nigdy wcześniej wspólnie nie trenowali awaryjnych sytuacji na symulatorze lotów. Kto ich posłał w tak trudną misję z elitą kraju na pokładzie? Gdzie byli dowódcy? Szefowie Ministerstwa Obrony?
W mediach załogę feralnego lotu okrzyknięto elitą polskiego lotnictwa. Zdaniem "Rzeczpospolitej", prawda jest taka, że byli to młodzi, utalentowani żołnierze, ale ich doświadczenie nie rzuca na kolana. Dlaczego więc do Smoleńska posłano tak młodą załogę? Bo i tak byli najbardziej doświadczeni w lataniu Tu - trudnymi do pilotowania maszynami.
Już przed katastrofą sytuacja w jednostce odpowiedzialnej za wożenie VIP-ów była dramatyczna. Służyło tam ledwie trzech pilotów wyszkolonych na dowódcę Tu -154 (jeden z nich egzamin zdał dopiero w zeszłym roku).
Z drugimi pilotami było jeszcze gorzej. Po śmierci majora Grzywny został tylko jeden. Być może ktoś z załogi popełnił błąd pod Smoleńskiem, ale znacznie poważniejsze błędy popełniono wcześniej - stwierdza gazeta.