Już 2 stycznia Paweł Dunaj wyleci do Pakistanu na zimową wyprawę na K2. Weźmie udział w ekspedycji, której liderem będzie pierwszy zimowy zdobywca Nanga Parbat, Bask Alex Txikon. Rozmowy trwały od kilku miesięcy. Tę informację udało się jednak zachować w tajemnicy do ostatnich dni przed startem. "Działanie po cichu ma wiele plusów, bo nikt niczego od ciebie nie oczekuje. Ja jadę totalnie za swoje pieniądze, więc nie muszę nikomu nic udowadniać. Jadę spełniać swoje marzenia z dzieciństwa" - mówi Dunaj w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem.
Zaproszenie do udziału w wyprawie Txikona dostał też partner Pawła Dunaja z dwóch zimowych ekspedycji zespołu "Nanga Dream" na Nanga Parbat - Marek Klonowski. Także pojawi się on tej zimy pod K2, jeśli uda mu się pokonać problemy organizacyjne. Jedziemy wspierać Alexa, a przy okazji samemu coś urobić, ale bez żadnych wielkich ambicji, by to się źle nie skończyło. My na pewno nie będziemy grać pierwszych skrzypiec, o ile w ogóle będziemy grać na skrzypcach, ale będziemy starali się jak najbardziej pomóc - wyjaśnia RMF FM Dunaj. Członkowie zespołu Txikona spotkają w bazie pod K2 wyprawę rosyjsko-kazachsko-kirgiską. Jej członkowie wylecą do Pakistanu w Nowy Rok. Wiadomo, że z powodu problemów finansowych skład będzie mniejszy niż zakładano i znajdzie się w nim siedmiu himalaistów.
Michał Rodak, RMF FM: Dokładnie 2 stycznia wylecisz do Pakistanu na zimową wyprawę na K2. Jakie masz nastawienie na kilka dni przed startem?
Paweł Dunaj: Jest gorąco, to znaczy jest bardzo dużo do ogarniania, więc nawet nie ma czasu myśleć nad nastrojem. Załatwiamy ostatnie rzeczy, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Właśnie dzisiaj, gdy rozmawiamy, wiele osób nam w tym pomagało.
W ciepłym łóżku przed wyprawą za długo już nie poleżysz...
No nie, teraz dzień zaczyna się o godzinie 5 lub 6, bo wiadomo, że jeśli nie zaczniemy wcześnie, to potem zabraknie czasu, a do wyjazdu zostało kilka dni. Nie lecimy z miejsc, w których mieszkamy, tylko musimy dojechać, więc tak naprawdę wyjeżdżamy 24 godziny wcześniej. Ja ruszam we wtorek wieczorem, żeby być w środę rano w Berlinie, skąd lecę.
Nie wiem, czy wiesz, ale Alex poleciał już w piątek.
Szczerze mówiąc, nic o tym wcześniej nie wiedziałem, więc nie mam pojęcia czemu tak wcześnie. Możliwe, że chodzi o dopięcie pewnych rzeczy. Wiesz, jak to jest w Pakistanie, tam załatwienie czegokolwiek zabiera czas. Jest takie powiedzenie, że my Europejczycy mamy zegarki, a Pakistańczycy mają czas. Może więc chce mieć pewność co do wszystkiego, bo z tego co wiem, chce spędzić w Islamabadzie jak najmniej czasu. Gdy my wylądujemy 3 stycznia, to od razu wtedy lub najpóźniej 4 stycznia ruszamy dalej w trasę, by nie było żadnego przestoju.
Alex poleciał najpierw do Katmandu. Tam spotyka się z grupą nepalską - Szerpami, którzy będą z wami, a 3 stycznia będą już czekać w Islamabadzie na resztę zespołu lecącą z Europy.
To jest bardzo prawdopodobne. My już kontaktu z Alexem nie mamy. Wszystko załatwiamy z Ignacio (Ignacio de Zuloaga - koordynator wyprawy - przyp.red.), czyli jego menedżerem, który będzie kierownikiem naszej bazy.
Jak to się w ogóle stało, że znalazłeś się w tym zespole? Kiedy zaczęliście rozmawiać? Rozumiem, że to była propozycja Alexa?
I tak, i nie. Od ostatniej naszej wyprawy zimowej na Nanga Parbat, gdybyśmy teraz nie pojechali, minąłby cały 2016 rok, cały 2017 i cały 2018, a praktycznie trzeba byłoby czekać do kolejnej zimy, więc mogłoby być prawie 4 lata bez wyjazdu. Z "Kudłatym", Pawłem Witkowskim (współuczestnik wyprawy Nanga Dream z przełomu 2015 i 2016 roku, w której brali udział m.in. Paweł Dunaj i Marek Klonowski - przyp.red.) postanowiliśmy więc, że jedziemy za wszelką cenę. Reszta ekipy powiedziała, że jedzie za rok. My nie chcieliśmy czekać.
Już planowaliśmy jechać w tym roku na Nanga Parbat, ale pomyśleliśmy: "Nanga została zdobyta. Fajnie byłoby zrobić coś nowego, trudniejszego". Na Nangę można wrócić zawsze. Mamy drogę opanowaną, wiemy co, gdzie i jak. Praktycznie cały nasz sprzęt z poprzedniej Nangi - śpiwory, kombinezony, namiot - został u naszego oficera łącznikowego Abbasa. Napisaliśmy więc do Asghara, który nam ogarniał wyprawę zimą 2013/14 (brali w niej wtedy udział m.in. Tomasz Mackiewicz, Marek Klonowski, Paweł Dunaj i Jacek Teler - przyp.red.). Poprosiliśmy o wycenę na K2 - tak z czystej ciekawości. Gdy ją dostaliśmy, to szczęki nam opadły, bo zimowa wyprawa to są jakieś kosmiczne pieniądze. Za jedną osobę to jest tyle, co za siedmioosobową wyprawę na Nanga Parbat. Taka jest prawda. Postanowiliśmy, że skoro jest taka opcja, to chcielibyśmy spróbować, ale w dwie osoby byśmy niestety nie podołali. Zapytaliśmy więc Rosjan, bo wtedy jeszcze oficjalnie tylko Rosjanie zapowiedzieli wyjazd i oni, żeby może nas nie spławić, ale grzecznie nam podziękować, powiedzieli, że za 25 tysięcy dolarów - od osoby - możemy z nimi jechać. Powiedziałem: "Nie, widać, że ewidentnie nas nie chcą i tylko, żeby być w miarę grzecznym i kulturalnym tyle nam powiedzieli". Później odezwał się Asghar: "Słuchajcie, jeżeli chcecie, to jest możliwość dołączenia do innej wyprawy". Chodziło właśnie o Alexa. Odpowiedzieliśmy, że to bardzo fajny pomysł i zapytaliśmy jak się z nim skontaktować. Wtedy odezwał się już do nas Ignacio, więc można powiedzieć, że to Asghar nas ze sobą "spiknął".
To fajna historia. Kiedy to się wszystko rozegrało - w kilka ostatnich miesięcy?
Zaczęliśmy pytać na przełomie września i października. Wtedy rozmawialiśmy z Asgharem, a mam z nim dobry kontakt. Poznaliśmy się dobrze, bo ogarniał mi akcję ratunkową, jak miałem wypadek na Nanga Parbat w 2014 roku (Dunaj i Michał Obrycki zostali ranni w lawinie - przyp.red.). Opiekował się nami, dowoził nam frytki, kupował chipsy w ramach relaksu, gdy już byłem w szpitalu. Można powiedzieć, że to już taka bardziej koleżeńska stopa, pomimo różnicy wieku między nami. Jest bardzo sympatyczną i pomocną osobą.
Nie chcę teraz skłamać, ale Ignacio napisał do mnie około 15-16 października, że oni jadą, ale na razie sprawa jest ściśle tajna i żeby nikomu nic nie pisnąć, nikomu nic nie powiedzieć. Wtedy zaczynało się dogrywanie szczegółów, ale to były ustalenia, że pojadę ja i "Kudłaty". Pod koniec października wysłaliśmy zaliczkę - po 2 tysiące euro, ale wyszło tak, że pewne sprawy osobiste zatrzymały "Kudłatego" i dzień przed konferencją prasową Alexa, kiedy ogłaszał oficjalnie, że jedzie zimą na K2, Paweł musiał mu napisać informację, że niestety przeprasza, ale nie jest w stanie jechać. W twojej rozmowie z Alexem ładnie jest to wyjaśnione, dlaczego nie podał wtedy, że jadą z nim Polacy. [PRZECZYTAJ WIĘCEJ!]
Jednocześnie jeszcze jest szansa, że zamiast Pawła Witkowskiego do składu wskoczy Marek Klonowski.
Są takie szanse, moim zdaniem bardzo duże, bo Marek jest zawziętą osobą, więc jak coś postanowi, to myślę, że dopnie swego. Kiedy "Kudłaty" napisał, że nie jedzie, dołączyłem Marka do naszej konwersacji mailowej. Napisałem: "Jest pytanie, czy chcecie mnie w ogóle w tej wyprawie, skoro straciłem partnera, a jak wiadomo, w górach chodzi się dwójkami. Ja zostałem bez pary, więc pytanie czy mnie chcecie jako wspierającego, jako support, czy nie, ale będę jeszcze próbował swojego lidera z Nangi Dream Marka przekonać". I wtedy Markowi jakby zapaliła się lampka. Pomimo że od samego początku, od ponad roku, jak rozmawialiśmy mówił, że nie i on na K2 jedzie dopiero zimą na przełomie 2019 i 2020 roku. Powiedział nie i koniec i nie próbował się do tego przekonać. A ja później zobaczyłem, że ktoś napisał, że Alex bierze ze sobą jeszcze panele słoneczne, które są Marka konikiem, bo uwielbia temat energii odnawialnej i wtedy to tak jakby się zaczęło. Marek stwierdził, że fajnie byłoby pojechać, ale my organizowaliśmy wyprawę od 3 czy 4 miesięcy, a Marek w 2 tygodnie musi ogarnąć wszystko. Formę na szczęście ma, bo ćwiczył przez ostatnie 1,5 roku i to dość intensywnie, a tutaj jeszcze trzeba zebrać pieniądze i wiem, że zbiera. [PRZECZYTAJ WIĘCEJ O ZBIÓRCE!] Staramy się mu jak najbardziej pomóc, kibicować. Udostępniamy na Facebooku informacje i liczymy na to, że pojedzie, a nawet bardzo liczymy.
Zbiera pieniądze, próbuje też na szybko skompletować sprzęt. Rozmawiam z nim często od dwóch tygodni i mobilizująco podziałały na niego słowa Alexa w wywiadzie. Bardzo ciepło na jego temat się wypowiadał.
To prawda. Wtedy, gdy "Kudłaty" rezygnował, nie było jeszcze punktu zaczepienia. Na słowa: "Marek, może chciałbyś za niego jechać? Zaliczka była wpłacona, a jak nie, to przepadnie. Dawaj, może jeszcze coś się zrobi", on ewidentnie powiedział, że nie i to właśnie - moim zdaniem - po twoim artykule, po rozmowie z Alexem, Marek zobaczył, że jest tam mile widziany, że ja go jeszcze "dokręcam", że nie będzie sam, że ludzie w internecie też na niego liczą, bo jest osobowością nietuzinkową i jakoś tak to wszystko ładnie się złożyło w całość, że są teraz duże szanse, że Marek pojedzie. Wiem, że już bilet kupił i wizę też ma, więc furtkę, żeby jechać ma otwartą cały czas.
Dla ciebie to też byłoby dobre, bo mielibyście dobry, partnerski duet, żeby razem działać.
To na pewno. Z Markiem byłem już na trzech wyprawach, więc to byłaby nasza czwarta wspólna wyprawa. Znamy się nie jak łyse konie, ale wiemy jacy jesteśmy, więc byłoby wspaniale razem popracować. Byłby drugim Polakiem, a wiadomo, że przez dwa miesiące fajnie też byłoby po polsku porozmawiać. Liczę, że pojedzie i motywuję go jak mogę, żeby mu się udało i żeby nie zwątpił nawet przez chwilę, bo wiem, że czwartek to był ciężki dzień, kiedy się okazało, że ma problem z kombinezonem, a musimy jeszcze dodatkowo 400 metrów liny zdobyć. Liny zdobyliśmy w piątek, już są odebrane. Teraz trzeba jeszcze je do Marka dostarczyć, bo on ma miejsce w bagażu i cały czas to organizujemy, ale to jest twardy chłop, więc pojedzie na pewno. Jestem o tym przekonany.
Ustalaliście na pewno, jaka będzie wasza rola w zespole Alexa. Domyślam się, że będziecie równorzędnymi partnerami i będziecie działać razem.
Gdy dogadywaliśmy szczegóły, szczególnie gdy wykruszył mi się partner, powiedziałem im: "Jeszcze mnie chcecie jako pojedynczego? Zawsze mogę być wspierającym". Nie mamy aż takiego doświadczenia. Ani ja, ani Marek nie byliśmy powyżej 8000 metrów. Działaliśmy na ośmiotysięcznikach, ale nawet tych 8000 nigdy w życiu nie osiągnęliśmy, więc tak naprawdę jedziemy jako backup, support, nie wiem jak to nazwać dokładnie. Po prostu wspierać Alexa, a przy okazji samemu coś "urobić", ale bez żadnych wielkich ambicji, by to się źle nie skończyło. Jedziemy po prostu wykonać dobrą robotę i zostawić po sobie dobre wrażenie, żeby czy za rok, czy za dwa, czy za parę lat powiedzieli, że chłopaki z Nanga Dream to dobre chłopaki - warto ich brać, bo wzmacniają skład i dobrze pomagają.
Nic za wszelką cenę, nie ma co się na siłę pchać. Szczególnie, że znając Alexa, nawet mimo możliwego tegorocznego niepowodzenia, za rok też się wybierze i fajnie jest budować takie relacje.
Taka jest prawda. Zresztą wszyscy moi koledzy z zespołu Nanga Dream - "Dziku" (Michał Dzikowski - przyp.red.), Dziubas (Tomasz Dziobkowski - przyp.red.), "Kudłaty", "Strażak" (Paweł Kudła - przyp.red.) - od początku byli tak nastawieni i tak planowaliśmy, że pojedziemy na przełomie zimy 2019/2020. Jak w tym roku K2 zimą nie padnie, to myślę, że w przyszłym roku będzie tam tłoczno.
My ostatnio rozmawialiśmy w 2016 roku, kiedy siedzieliście z Markiem na Nandze...
...w "jamie Zębatego", w obozie drugim (na wysokości około 6000 m - przyp.red.)...
Tak, najpierw w jamie, a później, gdy wróciliście do bazy z ostatniego wyjścia w górę, gdy dotarliście na 7200-7300 metrów. Takie zimowe wyprawy wciągają i to wyczekiwany powrót po kilku latach?
Nie wiem, co góry w sobie mają, bo to jest chyba takie najbardziej popularne pytanie od ludzi, którzy nie rozumieją, po co się wspinać: "Po co ty to robisz?". I wtedy nie wiem, co mam odpowiedzieć.
Wtedy z Markiem zeszliśmy, ponieważ miał już tak odmrożony nos, że jakikolwiek podmuch wiatru go paraliżował. Już miał tak przemrożony nos, że czuł niesamowity ból. I tylko dlatego zeszliśmy, bo forma była idealna. Gdyby nie ten nos, to na pewno szlibyśmy dalej. Mimo że cierpiał wtedy niesamowicie, nawet przy zejściu, to ciągnie, żeby tam wracać i to bardzo, ale nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Po prostu coś w tym jest.
Bardziej zmierzałem do tego, że już wtedy, gdy polecieliście na swoją ostatnią wyprawę na Nangę, nikt za bardzo w was nie wierzył. Wszyscy obserwowali, co działo się po drugiej stronie góry - tam byli Simone Moro, Adam Bielecki, Alex Txikon, a wy działaliście po cichu i udało wam się zrobić naprawdę dużo. Wydaje mi się, że dzięki tej wyprawie wyrobiliście sobie pewną markę.
Działanie po cichu ma właśnie duże zalety, wiele plusów, bo nikt niczego od ciebie nie oczekuje. Ja teraz jadę na wielkim komforcie, na wielkim luzie. W tym roku nie było nawet czasu na szukanie sponsorów. Ja jadę totalnie za swoje pieniądze, więc nie muszę nikomu nic udowadniać. Jadę spełniać swoje marzenia z dzieciństwa, żeby pojechać na K2 i tak liczę na to samo, że uda nam się "urobić" dużo. Nie za wszelką cenę, ale zrobić tyle, żeby być z siebie zadowolonym.
Zastanawiam się jak to będzie wyglądało. Alex to człowiek, który ma wszystko bardzo dokładnie zaplanowane. Ma jasne spojrzenie na to, jak powinna wyglądać jego wyprawa. Mieć takiego lidera to chyba przyjemna rzecz.
Przez ostatnich 18-20 lat dużo działałem w Związku Harcerstwa Polskiego, gdzie też masz przełożonych, masz przybocznego, masz drużynowego, masz komendanta szczepu, więc jestem przyzwyczajony, że jest jakiś lider. Lider to nie jest ktoś, kto ci rozkazuje, ale tak cię prowadzi, żebyś ty chciał iść. Zakładamy, że Alex jest liderem. Tak naprawdę działamy pod niego, żeby udało mu się zrobić jak najwięcej. Takie jest nasze założenie, żeby mu jak najwięcej pomóc, a prawda jest taka, że może i my coś sobie "skrobniemy" i też uda nam się coś zwojować. Widać, że jest bardzo dobra organizacja. Mają wszystko naprawdę dobrze zaplanowane. Dopinają każdy najmniejszy szczegół i myślę, że to będzie bardzo dobra wyprawa. Liczę na to, że wszystko będzie dobrze. My na pewno nie będziemy grać pierwszych skrzypiec, o ile w ogóle będziemy grać na skrzypcach, ale będziemy starali się jak najbardziej pomóc.
Rozmawialiście o planie, taktyce działania? Gdy rozmawiałem z Alexem, jeszcze zastanawiał się, którą drogę na szczyt wybrać.
To już jest w gestii lidera. Ja nie mogę mówić nic. Czy będziemy współpracować z Rosjanami, czy to którą drogą pójdziemy - odsyłam do lidera. Nie mam takiej mocy prawnej ani nawet informacji, by o tym mówić. To już pytanie do Alexa.
A poza tym wstępnym sondowaniem możliwości wyjazdu, miałeś jakiś kontakt z rosyjskim zespołem?
Nie, jak rozmawiałem z Asgharem i wypytywałem o koszt wyprawy, to ile kosztuje serwis oraz samo pozwolenie, to tylko wiedziałem, że jadą. Osobiście nie znam żadnego z nich. Poznamy się w bazie. Żadnego kontaktu nie było, nawet nie mailowaliśmy. Najzwyczajniej w świecie nie było na to czasu. Z tego, co Alex ci opowiadał wynika, że ma być jedna wspólna mesa, więc myślę, że będzie dużo czasu do dobrego poznania się, a wiadomo, że góry łączą. Myślę, że będzie wspaniała atmosfera w bazie. Rosjanie to otwarci ludzie i na pewno nie będzie z nimi nudno.
Czego się w ogóle spodziewasz po tym K2? Na Nandze było ciężko, wypraw do pierwszego zimowego wejścia potrzebnych było bardzo dużo.
Nie zgodzę się, że na Nandze było ciężko. My po prostu byliśmy ciut za słabi. Może powiem jak było, kiedy jechaliśmy na Nangę po raz pierwszy. Spodziewaliśmy się, że najwyższe góry zimą to prawdziwy hardcore, w bazie będzie 30-40 stopni na minusie, kombinezon to będzie za mało, a my tam dotarliśmy i gdy na górze był jet stream, to my w bazie biegaliśmy w slipkach i czasami nawet bez koszulek o godzinie 13-14 w środku zimy, pod koniec grudnia czy na początku stycznia. Tak pisali w książkach, że to tak trudno, ciężko i warunki są nieprzyjazne i to samo jest z K2. Jak się ogląda jakiekolwiek filmy z zimowych wypraw, to tam faktycznie może być ciężko. Nastawiamy się na najgorsze i że będzie zimno, ale jak będzie - nie jestem w stanie teraz przewidzieć. Na pewno nastawiamy się na najgorsze, ale to, co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Najważniejsze, żeby to była po prostu dobra górska przygoda.
W tym roku tak to traktuję. Przy okazji by też jak najwięcej pomóc. Trochę na zasadzie jak na pielgrzymce do Częstochowy. Jak często powtarzają ludzie i księża - pielgrzym to jest osoba, której nic się nie należy. Trzeba o tym pamiętać i wychodzę z tego samego założenia, że nic nam się na tej wyprawie nie należy i chcemy pozostawić po sobie po prostu jak najlepsze wrażenie, po prostu być i obcować z górą, być wdzięcznym za to, że możemy być na tej wyprawie i możemy się wspinać.