Rozczytywałem się ostatnio w powieściach Gillian Flynn, autorki poczytnych thrillerów, i pod ich wpływem narodził się w mojej głowie i sercu pomysł "świeckiej homilli" na dzień Objawienia Pańskiego. Esej ten zacząłem pisać w wigilię nadzwyczajnego chrześcijańskiego wydarzenia w roku liturgicznym zwanego popularnie Świętem Trzech Króli. Dosłownie przed momentem skończyłem czytać "Ostre przedmioty", pierwszą z serii trzech książek głośnej amerykańskiej pisarki, a ostatnią w mojej chronologii lekturowej. "Sharp objects" jest to bowiem jej debiut literacki, a ja wcześniej pochłonąłem późniejsze tomy Gillian Flynn, czyli "Mroczny zakątek" i "Zaginioną dziewczynę". Zarówno "Dark places" jak "Gone girl" już sprzedają się w milionach egzemplarzy, a ich sława wciąż rośnie za sprawą kina.

REKLAMA

Obejrzałem bowiem także brawurową ekranizację "Zaginionej dziewczyny" w reżyserii Davida Finchera ze znakomitymi kreacjami Bena Afflecka w roli Nicka Dunna (dziennikarza z awansu społecznego, człowieka z licznymi resentymentami, wynikającymi z jego pochodzenia, zwolnionego z pracy na fali amerykańskiego kryzysu pod koniec poprzedniej dekady), oraz Rosamund Pike jako jego demonicznej żony, "Amazing Amy" (bogatej córki pary pisarzy-psychologów, którzy unieśmiertelnili jej postać w popularnej literackiej fikcji, uśmiercając jednocześnie jej realną psyche, czyniąc z niej duchowe monstrum w bardzo atrakcyjnym ciele). Kinowy obraz nieco odbiega szczegółami od powieści, trochę upraszczając rysunek Amy, krwawej "kobiety-modliszki", ale taka jest specyfika filmu.

Zatrzymam się na właściwościach współczesnej literatury popularnej i jej filmowych interpretacji na przykładzie prozy Gillian Flynn i adaptacji dokonanej przez Davida Finchera. Amerykańska powieściopisarka bardzo dba o precyzję. Każda z jej trzech książek jest nie tylko mrocznym kryminałem, ostrym thrillerem do końca trzymającym czytelnika w napięciu i ciekawości co do dalszych losów postaci, ale i realistycznym obrazem naszej epoki oraz konkretnych miejsc w Ameryce. Kto pamięta okres ekonomicznej paniki w USA i na świecie, wielkiego kryzysu Anno Domini 2008, doceni literacką biegłość Flynn w opisach ludzkich tragedii wynikających z utraty pracy, czy nagłej straty fatalnie zainwestowanych oszczędności. Film Davida Finchera pod tym względem też jest wprost perfekcyjny.

Bardzo "filmowe" są już jednak same powieściowe opisy: przed naszymi oczyma stają kadry z krajobrazami upadłych miast, opustoszałych domostw, zdewastowanych hipermarketów, a z drugiej strony pałaców bogaczy, nuworyszowskiego przepychu, ambicji życia ponad stan. Poznajemy specyfikę prowincjonalnej Ameryki oddalonej od nowojorskiej metropolii, jak to Wind Gap z "Ostrych przedmiotów" - "miasteczko na samym dole stanu Missouri, w 'obcasie buta'". Missouri na mapie ma "wypustkę" , mały obcasik na południowym wschodzie, dlatego skojarzyła mi się z Półwyspem Apenińskim, czyli "włoskim butem". Zresztą nie tylko kształtem stan ten przypomina "stopę Włoch". "Południe" w obu przypadkach jest też stanem ducha. Bywa niepokojąco nieprzewidywalne: złudna idylla podszyta piekłem.

Ekran duchowy uznałem w tej prozie za najważniejszy, a kino jeszcze wzmacnia ten subtelny przekaz. Powieści Flynn są bowiem dogłębnie przeniknięte złem, w czystej postaci. "Nagle zapragnął Szatana mrocznej mocy/ Więc zabił swą rodzinę pewnej strasznej nocy." - to motto "Mrocznego zakątka", "szkolna rymowanka, circa 1985". Autorka twierdzi jednak, że ten demonizm potraktowała ironicznie. Zdystanowała się oficjalnie od "satanistycznej paranoi" w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej: "Lata 80., do których nawiązuję w "Mrocznym zakątku", to był rzeczywiście bardzo interesujący okres. Nazywano go wówczas 'satanic panic'." Flynn broni "ofiary bezpodstawnych oskarżeń", "dzieciaki zaangażowane w scenę muzyki heavy-metalowej", oraz niewinnych "odszczepieńców".

Satanizm w powieściach Flynn nie jest jednak tylko młodzieżową zabawą bez konsekwencji, popkulturową cepeliadą, czarnoksięską błyskotką w cyrkowym kościele szatana. Jej ciemne świecidło to nie durny, odpustowy gadżet, który błyska na ekranie telewizora, aby zgasnąć - na dobre. Od czasu "Dziecka Rosemary" Iry Levina i ekranizacji tej powieści dokonanej przez Romana Polańskiego, nie czytałem i nie oglądałem dzieł tak mocno nasyconych symboliką zła. Satanizm przywoływany przez polsko-żydowskiego reżysera dotknął później jego rodzinę. W rytualnym mordzie zginęła ciężarna żona Polańskiego - Sharon Tate, bestialsko zaszlachtowana przez diaboliczną bandę Charlesa Mansona, wcielonego Antychrysta i jego anty-apostołów, zwących się ... "The Family".

Tragedia rodzinna opisana w "Mrocznym zakątku" żywcem przypomina sceny z 1969 roku, kiedy sekta Mansona włamała się do willi w Beverly Hills, okrutnie zamordowała Tate i jej przyjaciół, oraz wymalowała krwią symbole satanistyczne."Na ścianach, wymalowane krwią, widniały pentagramy i ohydne wyrazy Przekleństwa. Słowo "szatan". Wszystko wokół było roztrzaskane, płatki śniadaniowe porozsypywane po podłodze. Zabójstw dokonano w takim amoku i chaosie, że w ranie na piersiach mamy patolodzy znaleźli dmuchany ryż." Bez względu na komplikacje fabularne, których nie zdradzę i niejednoznaczność finału, "Mroczny zakątek" opisuje realną moc Zła, a rzecz nie sprowadza się do samych znaków i symboli.

Wielokrotnie w książce powtarzane są mroczne inkantacje: "Już nie istnieję/ Już nic nie muszę/ Diabeł porwał mą duszę/ Jestem synem szatana." Szkolny wiek, okres dojrzewania, czas buntu sprzyja duchowemu zbłądzeniu na straszne manowce: W jednym z brulionów Ben wyrysował pentagramy i zapisał 'poematy' o mordowaniu i szatanie. 'Dziecko jest moje,/ Ale i nie moje,/ Bo szatan ma/ Mroczne plany swoje./ Każe zabić narodzonego,/ Każe zabić matkę,/ A potem poszukać/ Innych na dokładkę./ I zabijać dalej.'" Moc słów ujawnia się w czynach bohaterów. ''Czasami musimy zabić. Szatan żąda ofiary - podobnie jak Jezus - do takich obłędnych wniosków dochodzą bohaterowie mordując bezbronne istoty. Czas zdegradowany cofa ich do prymitywnego rytuału: taki jest ten diabelski regres!

Inicjacje mają tu odór krwi i posmak pornograficznego erosa. W świecie na opak role są odwrócone, to kobieta ma falliczną moc i używa jej w akcie symbolicznej przemiany w męskiego wojownika: Z buhaja zaczęła wyciekać oleista krew, ciemna i gęsta. A potem zwierzę gwałtownie zadrgało i pewnie żyła uległa przemieszczeniu, bo trysnęła aerozolem krwi, znacząc ich twarze, włosy, ubrania jaskrawoczerwoną mgłą niczym po pstryknięciu sprejową farbą. Wtedy też Diondra wreszcie gniewnie wrzasnęła, jakby do tej pory tkwiła głęboko pod wodą, a teraz nagle wynurzyła się na powierzchnię, i jej krzyk poniósł się głośnym echem po śnieżno-lodowej pustyni. Dźgnęła buhaja w pysk, a zaraz potem w oko, które odpłynęło w głąb łba, szkliste, wypełnione czarną krwią. Nóż w oku: fallus w waginie.

Ewidentnie ta satanistyczna ofiara z bydła jest podszyta ciemnym erosem, wszystko odbywa się w rytm spadającego "ostrego przedmiotu" jak automatycznych ruchów frykcyjnych w akcie seksualnego spełnienia. Mam nieodparte wrażenie, że że właśnie ten wątek z "Mrocznego zakątka" zainspirował reżysera Davida Finchera w scenie morderczego orgazmu, erotycznego horroru w "Zaginionej dziewczynie"! Seks podszyty zwierzęcością to stały motyw w prozie Flynn. Kobiety są przez nią traktowane dosłownie jak suki, rozsnuwające wokół siebie podniecający nas mężczyzn waginalny zapaszek. Dziewczęta lubują się w kontemplacji upasionych macior w odorze przemysłowej chlewni. Faceci na ich tle są poczciwinami i naiwniakami, mimo że także czynią źle, ale to zło to takie... nic.

Niewiasto, nikt ciebie nie potępił? Nikt, Panie. I ja ciebie nie potępiam, od tej chwili już nie grzesz - tymi słowy Jezus Chrystus zwrócił się do cudzołożnicy. W prozie Flynn, literata-kobiety nie ma miłosierdzia dla niewieściej natury. Mizoginizm - uprzedzenie, albo wprost nienawiść do płci żeńskiej - to ciemna psychiczna energia napędzająca tę twórczość. Flynn - pisarka, jest niczym główna bohaterka "Ostrych przedmiotów", kalecząca swoje ciało, wycinająca na swej skórze słowa-klucze. Ta twórczość to wyraz sado-masochistycznej autoagresji, pełna symbolicznych ran, którym pisarka nie pozwala się zagoić: "matka, która wpychała pęsetę w moje rany". To jest proza bardzo kobieca, okrutna i wulgarna na żeński sposób. To ilustracja tego, w jak wstrętne stwory zmienia się "płeć piękna".

Intymność kobiet w książkach Flynn już nie istnieje. Dla mnie - mężczyzny, męża i ojca dwóch córek - szokujące były takie wyznania padające z ust bohaterki: Kobiety się wypalają. Nic w tym dziwnego, zważywszy na cały ten ruch, jakiego doświadcza kobiece ciało. Tampony i wzierniki. Kutasy, palce, wibratory i wszystko to, co da się włożyć między nogi, od tyłu i do ust. Mężczyźni uwielbiają wkładać kobietom różne rzeczy, nieprawdaż? Ogórki, banany i butelki, sznury pereł, flamastry i pięści. Kiedyś jeden facet chciał wepchnąć mi do środka krótkofalówkę. Odmówiłam. Chore, chore do potęgi. To jest chore w dosłownym sensie słowa. Nasz świat trawi śmiertelna choroba. Flynn stawia ostrą diagnozę w swoich książkach przesyconych okrutnym naturalizmem i diaboliczną symboliką.

Epifania to "ukazanie się". Epifaneia to grecka nazwa święta Objawienia Pańskiego. To, co opisuję w mej "świeckiej homilli" na Święto Trzech Króli to dwuznaczna επιφάνεια. Przed oczyma mojej duszy na jednym skrzydle duchowego ołtarza widzę Magów, którzy przybyli do Świętej Rodziny, aby pokłonić się Dzieciątku. Na drugim skrzydle dyptyku - "nuklearną rodzinę" z prozy Gillian Flynn. Pod tym angielskim sformułowaniem "nuclear family" rozumie się w socjologii rodzinę dwupokoleniową, składająca się z rodziców i ich biologicznych lub adoptowanych dzieci. U Flynn to ekspolodujący nuklearny ładunek. Pisarka podkłada tę brudną bombę pod tradycyjny, chrześcijański świat wartości. Brońmy się przed tą atomizacją i brońmy grona najbliższych, choćby to były okopy świętej Trójcy.