"Potop" Jerzego Hoffmana to jeden z tych filmów, które regularnie prezentowane są w telewizji w święta i niezmiennie cieszą się sympatią Polaków. O fenomenie tego obrazu z odtwórcą roli Andrzeja Kmicica rozmawiał w internetowym Radiu RMF24 Marcin Jędrych. Daniel Olbrychski przypomniał, że jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć spotkał się z falą krytyki. "Grożono Hoffmanowi i mnie. Bardzo boleśnie to odczuwałem" - przyznał. Zdradził, że do przyjęcia roli Kmicica namówił go legendarny amerykański aktor Kirk Douglas. "Przekonał mnie definitywnie, bo ja się już zaczynałem wahać" - mówił Olbrychski w Radiu RMF24.
Miałem piekielne szczęście, że trafiłem akurat na czas, kiedy Jurek Hoffman był we wspaniałej formie i zdecydował się kręcić "Trylogię" - mówił w rozmowie z Marcinem Jędrychem Daniel Olbrychski. Przypomniał, że reżyser zaczął ekranizację książek Henryka Sienkiewicza od ostatniej części - "Pana Wołodyjowskiego". Opisał też swoją rozmowę z Hoffmanem, który już w momencie proponowania mu roli Azji Tuhajbejowicza myślał o nim jako o Kmicicu.
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio
Powiedział: bracie kochany, ja się przymierzam do "Potopu", na razie nie mam jeszcze na to środków, ale jeśli "Pan Wołodyjowski" się uda, to może za parę lat znajdę. I kto ma zagrać Kmicica jak nie ty? Teraz jesteś jeszcze troszkę za młody, a za parę lat akurat - relacjonował aktor. Dobrze to wszystko przewidział - dodał.
Olbrychski przyznał, że miał wątpliwości, czy pasuje do roli Azji. Ja mu mówię (reżyserowi - przyp. red.): Jurek, czyś ty zwariował? Po pierwsze, gdzie ja na Tatara? A po drugie, jeśli zagram Azję, to potem nikomu się nie dobrze będzie kojarzyło, że ja mam potem grać Kmicica. To będzie bałagan w głowach widzów - odpowiadał. Hoffman odpowiedział mu wtedy: Zmrużysz oczy, ja cię chlapnę na czarno i nikomu się nie będzie kojarzyło.
Gdy kilka lat później Jerzy Hoffman ogłosił, że to Daniel Olbrychski zagra głównego bohatera "Potopu", na aktora spadła fala krytyki.
Cała Polska, z inspiracji kilku ważnych krytyków, stwierdziła, że się do tego kompletnie nie nadaję i odbywał się wielki, masowy bunt przeciwko temu. Wprawdzie nie było kolorowych pisemek, ale to się rozniosło do tego stopnia, że grożono Hoffmanowi i mnie - relacjonował gość Radia RMF24. Bardzo boleśnie to odczuwałem i byłem już na krawędzi odmówienia, zrezygnowania, mimo że Hoffman mówił, że beze mnie tego kręcić nie będzie - podkreślił.
Czasami, jak wracałem tramwajem do domu, to cały tramwaj wychodził. Mówili, że nie będą jechać tym bezczelnym gówniarzem, co ośmiela się grać Jędrka Kmicica - dodał Olbrychski.
Olbrychski przyznał, że w przezwyciężeniu wątpliwość i ostatecznym przyjęciu roli Kmicica pomógł mu wielki amerykański aktor - Kirk Douglas.
Zadzwonił do mnie, że planuje jakąś produkcję, żebyśmy zagrali ojca i syna, coś o piratach. Ja mówię do niego, że mam kręcić wielki historyczny film, że to jest najbardziej ukochany bohater literatury polskiej. Powiedział, że rozumie - mówił filmowy Kmicic w Radiu RMF24. Wyjaśnił, że po fali krytyki postanowił raz jeszcze porozmawiać z Douglasem.
Powiedziałem, że miliony Polaków protestują, że mam tego nie grać. On mówi: Słuchaj, ty żyjesz w jakimś niesłychanie ciekawym dla aktora kraju, skoro zanim jeszcze zagrałeś, już jest dyskusja narodowa, czy masz grać. To znaczy, że aktor i to, co ma zrobić, jest bardzo ważne w twoim kraju. (...) Zapomnij o moim filmie. Nie wiem, czy go w ogóle nakręcę. Zagraj i rzuć ludzi na kolana - mówił Olbrychski, relacjonując rozmowę z ikoną amerykańskiego kina.
Gość Marcina Jędrycha przyznał, że już po premierze "Potopu" wybitny pisarz Tadeusz Konwicki zobaczył ciekawą analogię pomiędzy nim a Kmicicem.
Powiedział, że ta historia z polską publicznością jest bardzo podobna do historii Kmicica i laudańskich, którzy przez trzy tomy go nienawidzili, a na koniec padli mu w ramiona - mówił Olbrychski w Radiu RMF24. Za każdym razem w jakieś święta ten "Potop" jest pokazywany. To jest to ogromne szczęście i Hoffmana, i moje - podkreślił.
Marcin Jędrych poprosił swojego gościa o wspomnienia związane z produkcją "Potopu", która była gigantycznym przedsięwzięciem.
To było co najmniej 100 moich dni zdjęciowych, rozłożonych na półtora roku kręcenia. Czasami nie było śniegu i trzeba było wysadzać kolubryny pod reglami w Zakopanem, bo tylko tam był śnieg. Kręciliśmy na Białorusi i pod Kijowem, gdzie Hoffman i Wójcik - operator - znaleźli takie miejsce, gdzie kamera mogła zataczać 360 stopni i nie było widać śladu cywilizacji - opowiadał Olbrychski. Wtedy nie było komputerowego pomnażania ilości ludzi, ale mieliśmy do dyspozycji, właśnie pod Kijowem, pułk Mosfilmu, sześciuset wspaniałych jeźdźców. To był pułk służący do historycznych filmów i do defilad. Byli niesłychanie zdyscyplinowani - opisywał.
Kmicic dowodził oddziałem Tatarów. Miałem co najmniej 200 wspaniale jeżdżących, autentycznych skośnookich. To było coś niebywałego. Poza tą przyjemnością, że gram tę postać i wspaniałą literaturę, odbyłem służbę w XVII-wiecznej kawalerii, nie zsiadałem z konia - mówił Olbrychski.
Takiego "Potopu" już by się nigdy nie dało zrobić, to by za dużo kosztowało i efekt nie byłby już taki, żeby ten film był bliski polskiej widowni przez 50 lat i mam nadzieję jeszcze przez następne pokolenia, gdy mnie już nie będzie - ocenił Olbrychski. Zdradził też, jakie produkcje filmowe budzą jego zainteresowanie jako widza.
Bardzo lubię polskie seriale. Jestem wiernym widzem i po raz kolejny, od początku do końca oglądam powtórki "Rancza", gdzie scenarzysta, reżyser i aktorzy są genialni. Przy każdym powtórzeniu ten serial staje się coraz bardziej aktualny. Nikt się nie wypowiedział tak o Polsce od czasu "Wesela" Wyspiańskiego - zauważył aktor. Absolutnie zachwyciłem się filmem Jurka Skolimowskiego "IO", który obejrzałem kilka tygodni po festiwalu w Gdyni. Byłem zdumiony, gdy dowiedziałem się, że ten film nie dostał tam żadnej nagrody, mimo że powinien we wszystkich kategoriach. Parę miesięcy później okazało się, że dostaje jakąś nagrodę w Cannes, dostaje nominację do Oscara - dodał.
Marcin Jędrych pytał swojego gościa również o to, jak reaguje, kiedy wskazuje się go jako ikonę polskiego kina.
Jak się coś takiego pisze i mówi na mój temat, zresztą w kilku językach, to sprawia pewną przyjemność. Ale ja się trochę bronię, bo ikona to jest coś bardzo pięknego, ale statycznego. Tak powiesić, patrzeć, wspominać. A ja ciągle jestem bardzo aktywny. Lubię patrzeć w tył, oglądać swoje filmy, nawet czasami z większą przyjemnością niż w dniu ich premiery. Najbardziej kocham to, co robię. Ciągle wierzę, mimo już swoich lat, że ta najważniejsza rola jest jeszcze przede mną - podkreślał.
Tematem rozmowy Marcina Jędrycha z Danielem Olbrychskim były też m.in. Święta Wielkanocne. Za każdym razem odnajduję w sobie dziecko i zawsze te święta to jest coś dla mnie niezwykłego - przyznał aktor. Ja święta w dzieciństwie spędzałem na Podlasiu, w Drohiczynie nad Bugiem, były tam trzy kościoły i jedna cerkiew, a przed wojną drewniana synagoga, którą Niemcy spalili, wybijając przy tym całe żydowskie społeczeństwo. Przed wojną w moim miasteczku te trzy religie żyły w niesłychanie pięknej symbiozie - podkreślał.
Wielkanoc to za każdym razem powrót do życia wyłącznie z Jezusem Chrystusem. Przyroda wraca do życia i my się nastrajamy na jakąś nową nadzieję, która jest nam wszystkim niezwykle potrzebna, zwłaszcza w obecnych czasach - opisywał gość Radia RMF24. Mówił też o swoim optymistycznym spojrzeniu na rzeczywistość.
Ja jestem z natury człowiekiem, którego szklanka jest do połowy pełna. Moim ideałem filmowym jest Anthony Quinn z filmu "Grek Zorba". Czerpał on radość życia i patrzył na wszystko z punktu widzenia, że wspaniale, że żyję, że mogę kochać, mogę jeszcze coś przeżyć, komuś zrobić coś dobrego - wyliczał Olbrychski w Radiu RMF24.