Prokurator nadzorujący śledztwo smoleńskie, który chciał się dowiedzieć od służb USA, czy Rosjanie mogli dokonać zamachu na samolot prezydenta, został odsunięty od śledztwa - pisze "Gazeta Wyborcza". Powód? Swojego kroku śledczy nie uzgodnił z kierownictwem.
O odsunięciu od sprawy prokuratora Marka Pasionka z Naczelnej Prokuratury Wojskowej wczoraj napisała w wydaniu internetowym "Rzeczpospolita". Dziennikarze twierdzili, że Żandarmeria Wojskowa zaplombowała gabinet, bo śledczy miał "kontakty z przedstawicielami obcych państw". Nie chodzi jednak o szpiegostwo.
Jak dowiedziała się "Gazeta" ze źródeł w prokuratorze, Pasionek, poza wiedzą szefa NPW, gen. Krzysztofa Parulskiego, skontaktował się z amerykańskimi organami ścigania, prosząc o pomoc w śledztwie. Według "Rz" chodziło o dostarczenie fotografii satelitarnych z miejsca katastrofy, w dniu w którym się wydarzyła - (prokuratura ma tylko zdjęcia z 5 i 12 kwietnia).
Według informatora "Gazety" chodziło o coś innego. Pasionek miał z własnej inicjatywy przekazać do USA materiały i informacje ze śledztwa, pytając, czy według rozeznania amerykańskich służb Rosja posiada urządzenia, które mogły doprowadzić do rozbicia samolotu, tak by wyglądało to na katastrofę.
Szef NPW dowiedział się o działaniach Pasionka przypadkiem. Jego zdaniem doszło do naruszenia wewnętrznych procedur w prokuraturze i ośmieszenia państwa polskiego.