Zmarł członek załogi Jaka-40, który lądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154. Wojskowy, który kwestionował wyniki polskich i rosyjskich badań tragedii z 10 kwietnia, najprawdopodobniej popełnił samobójstwo.
Mężczyzna zginął w nocy z soboty na niedzielę w swoim domu w Piasecznie. Ciało odnalazła jego żona. Policjanci z komendy stołecznej wstępnie ustalili, że było to samobójstwo i wykluczyli udział osób trzecich. W rozmowie z naszym reporterem aspirant Mariusz Mrozek stwierdził, że zgon mężczyzny bada już prokuratura w Piasecznie. Sprawdzi ona m.in., czy ktoś mógł skłonić go do odebrania sobie życia.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Dariusz Ślepokura powiedział naszemu reporterowi, że na ciele wojskowego była tylko jedna rana na szyi. Mężczyzna prawdopodobnie się powiesił. Nie zostawił listu pożegnalnego.
Ciało technika zostało już przewiezione do zakładu medycyny sądowej w Warszawie. W poniedziałek prokurator ma zarządzić sekcję zwłok.
Prokuratorzy zajmujący się badaniem katastrofy smoleńskiej już w 2010 roku zabezpieczyli nagrania z magnetofonu pokładowego Jaka, które rzekomo mają zawierać zapis sprzecznych z przepisami komend. Do tej pory nie przedstawili jednak żadnych wyników badań tych taśm.
Gdyby okazało się, że Rosjanie rzeczywiście wydawali komendy mówiące nie o 100, ale o 50 metrach, rzuciłoby to nowe światło na badanie przyczyn katastrofy. Co więcej, świadczyłoby to również o tym, że stenogramy rozmów załogi tupolewa z wieżą kontroli lotów zawierają błąd. Zdanie wypowiadane przez kontrolera brzmi w nich bowiem: "A, polski sto jeden, i od stu metrów być przygotowanym do odejścia na drugi krąg."