Newta Gingricha można polubić na wiele sposobów. W końcu wygrał prawybory republikanów w Południowej Karolinie i to przewagą aż 13 punktów. Jest niezwykle inteligentną, jednoosobową fabryką pomysłów. Wyrzuca z siebie tony nowych pomysłów, inicjatyw i koncepcji. Ale jest... kilka "ale".
Gingrich dzielnie walczył z rosnącymi wydatkami państwa. Doszedł do momentu, w którym prawie udało mu się zamknąć administrację w Waszyngtonie. Później udało mu się nawiązać współpracę z demokratą Billem Clintonem. Przygotowali zbilansowanie budżetu i reformę świadczeń socjalnych.
I to tyle sukcesów. Teraz przed nim ogromny problem. Musi przekonać kolegów z partii, że to on powinien stanąć naprzeciw Baracka Obamy w listopadowych wyborach. Niestety Gingrich jest nieobliczalny. Niektórzy konserwatywni koledzy mówią, że jest naśladowcą Karola Marksa - choćby dlatego, że domagał się, by każdy Amerykanin kupił obowiązkowe ubezpieczenie medyczne. A to przecież fundament znienawidzonej przez republikanów reformy zdrowotnej Obamy.
Sporo jest też przykładów zmienności Gingricha. Najpierw był za reformą zdrowia, potem zagorzale się jej sprzeciwiał. Domagał się ograniczenia emisji dwutlenku węgla, by potem z tego zrezygnować. Popierał wojnę w Libii, a potem był jej przeciwnikiem. Ta zmiana nastąpiła zresztą na przestrzeni... tygodnia.
Krótko mówiąc, w branży, która specjalizuje się w hipokryzji, Gingrich stał się mistrzem. Krytykował prezydenta Clintona za seks ze stażystką młodszą o 27 lat, podczas gdy sam oddawał się cielesnym uciechom z pracownicą młodszą od niego o 23 lata. Warto dodać, że ma właśnie trzecią żonę. Jest strasznym egocentrykiem, sam siebie nazwał "siłą sprawczą cywilizacji".
Najgorsze jednak, że w głosie Gignricha pobrzmiewają bardzo populistyczne tony. Atakował pomysł budowy meczetu w miejscu zamachów 11 września, podczas gdy chodziło o centrum kultury islamskiej nieco oddalone od Ground Zero. To podgrzało najgorsze emocje. Stwierdził także, że jako prezydent jest gotów aresztować sędziów, którzy wydają zbyt śmiałe wyroki. Zaatakował nawet "drapieżny kapitalizm", a na cel wziął firmę swojego kontrkandydata w republikańskich prawyborach Mitta Romney'a. To zaszkodziło zarówno samemu kapitalizmowi, jak i partii republikańskiej. Prezydent Barack Obama musi być szczęśliwy, że to nie on musiał się wziąć za oczernianie Romney'a.
Doświadczenie Gingricha pokazuje, że może on się nie nadawać do kierowania państwem. Ze stanowiska spikera Izby Reprezentantów wyrzucili go jego partyjni koledzy. Mówili, że jest nieznośnie kapryśny i niezorganizowany. Senator Tom Coburn, który wtedy pracował z Gingrichem, powiedział, że Newt jest "ostatnią osobą", którą poparłby na funkcję prezydenta.
Tak więc energia Gingricha, jego intelekt i oryginalność na pewno będą mile widziane w Białym Domu. Jednak jeżeli nie poradzi on sobie ze swoją zmiennością i charakterem, to republikanie powinni postawić w wyborach na bardziej kompetentnego i godnego zaufania Romney'a.
Tłumaczenie: Krzysztof Berenda