Pojawiły się kolejne problemy podczas trwających w Brukseli negocjacji budżetowych. Brytyjczycy co prawda złagodzili żądania drastycznych cięć, ale zaskoczyli uczestników spotkania kontrowersyjną deklaracją. Oznajmili, że rabat w dopłatach do budżetu należy się tylko im.
Brytyjczycy stawiają sprawę bardzo ostro - twierdzą, że nie będą finansować rabatów dla innych państw. Jak łatwo się domyśleć, wywołało to spore zdenerwowanie wśród tych, którzy korzystają z ulg w dopłatach do wspólnego budżetu.
Jak ustaliły reporterki RMF FM, Polska dopłaca do brytyjskiego rabatu 183 miliony euro rocznie (750 milionów złotych). Kwestia utrzymania tej ulgi jest jedną z najdrażliwszych spraw na szczycie w Brukseli. Dzięki temu, co wywalczyła w 1984 roku premier Margaret Tchatcher, Wielka Brytania przez ponad 20 lat wpłacała do unijnej kasy mniej, niż wynikałoby to z ekonomicznego rachunku, opartego na wielkości PKB w danym państwie. Teraz pojawiły się głosy nawołujące do zmniejszenia tej ulgi. Domaga się tego m.in. Francja, a i Polska z pewnością sprzyja tego typu działaniom.
Osiągnięcie porozumienia w sprawie budżetu na trwającym szczycie UE zależy przede wszystkim od Brytyjczyków, którzy chcą utrzymać swój rabat. Przedmiotem uzgodnień zmierzających do kompromisu może być pula pieniędzy na unijną administrację. Jej ewentualne zmniejszenie nie będzie dla Polski dużym problemem. Oczywiście, stracą na tym nasi urzędnicy pracujący w Brukseli, ale kompromis ma swoją cenę. Trzeba pamiętać, że na szali leży 400 miliardów złotych, bez których wielkie inwestycje na kolei i drogach nie będą możliwe.