Europa i świat mają powody, by wciąż bardzo dokładnie obserwować sytuację w Chinach - pisze na swojej stronie internetowej czasopismo "Nature". Tym razem w nadziei, że płynące stamtąd dobre wieści o wygaszeniu epidemii koronawirusa nie ustąpią przed drugą falą zachorowań. Chiny łagodzą właśnie ograniczenia, które w Europie będą musiały obowiązywać jeszcze przez kilka tygodni lub nawet miesięcy. Doświadczenie z Chin może pomóc ocenić szanse na możliwie szybkie i bezpieczne zniesienie tych ograniczeń także w innych rejonach świata.

REKLAMA

Chińskie władze twierdzą, że liczba nowych przypadków COVID-19 w prowincji Hubei spadła praktycznie do zera. Władze zniosły w ubiegłym tygodniu ograniczenia podróżowania, które obowiązywały wobec mieszkańców tej prowincji przez minione dwa miesiące. Naukowcy, ekonomiści i światowa opinia publiczna będą obserwować rozwój wypadków, by przekonać się, czy doprowadzi to do wzrostu liczby nowych zachorowań. Pierwsze sygnały wskazują, że obawy przed pojawieniem się drugiej fali nie są nieuzasadnione.

To czas na zniesienie pewnych ograniczeń, ale musimy być czujni w związku z możliwością pojawienia się drugiej fali - mówi Ben Cowling, epidemiolog z University of Hong Kong. Jego zdaniem, znaczący wzrost liczby zachorowań może pojawić się pod koniec kwietnia. Analiza tego, jak dokładnie będzie w najbliższych tygodniach wyglądała sytuacja w Chinach, może pomóc władzom innych krajów podjąć dobrą decyzję w sytuacji, w której nikt nie potrafi przewidzieć, jaki będzie rozwój wypadków. Prognozy wskazują na konieczność utrzymania pewnych form dystansu społecznego, w tym zamknięcia szkół i wyższych uczelni, nawet przez wiele miesięcy. Jeśli przykład Chin pokaże, że można ten okres odpowiedzialnie skrócić, będzie to miało dla światowej gospodarki fundamentalne znaczenie.

Chiny planują zastosować w tej chwili metodę intensywnego testowania i monitorowania kontaktów, by możliwie szybko wskazywać nowe przypadki infekcji. Zakładają też, że pewne ograniczone instrumenty zwiększania dystansu społecznego będą utrzymywane nadal. Kraj zamknął granice dla wszystkich poza swoimi obywatelami, a tych którzy będą wracać zamierza poddawać 14-dniowej kwarantannie. Nie jest jasne, czy pewne mechanizmy, które pomogły Chinom opanować epidemię, będą mogły być zastosowane w krajach europejskich nawet po przejściu pierwszej fali epidemii. Ale pewne wnioski da się wyciągnąć.

Nie można wykluczyć, że łatwość rozprzestrzeniania się wirusa i fakt, że wiele przypadków pozostaje niewykrytych sprawią, że pojawią się nowe ogniska COVID-19 i będzie potrzebne kolejne zaostrzenie ograniczeń. Napięcia między ochroną zdrowia, potrzebami gospodarki i troską o emocjonalny stan społeczeństw będą prześladować rządy poszczególnych krajów przez dającą się przewidzieć przyszłość - mówi Gabriel Leung, badacz chorób zakaźnych z University of Hong Kong. Jedno zamknięcie kraju może nie wystarczyć.

Życie w prowincji Hubei nie wróciło jeszcze do normalności, ale ludzie powoli zaczynają opuszczać domy i wracać do pracy. Szkoły, wyższe uczelnie i przedszkola pozostają zamknięte, ale mają zostać otwarte w miarę poprawy sytuacji. Mieszkańcy miasta Wuhan, epicentrum pandemii, jeszcze do 8 kwietnia nie będą mogli go swobodnie opuszczać. Do tego czasu wyjazdy i wjazdy wymagają poddania się testom.

Epidemiolodzy oceniają, że wirus miałby problem z wywołaniem drugiej fali zachorowań, gdyby podczas pierwszej zetknęło się z nim i nabyło odporność od 50 do 70 proc. populacji. Na to nie ma szans, bowiem nawet w najsilniej dotkniętym epidemią mieście Wuhan liczba osób, które mogą być już odporne nie przekracza 10 proc. Szanse zwalczenia wirusa zwiększyłoby oczywiście pojawienie się szczepionki, ale można na nią realnie liczyć dopiero w ciągu roku. Zdaniem Leunga, na razie na uczucie ulgi nie ma tam szans.