"Co czas jakiś pojawia się całkiem dorosłe dziewczę, kładzie smukłą dłoń na sercu i mówi: "Wychowałam się na tych książkach". Trudno w to uwierzyć, ale pierwsze opowiadanie pojawiło się 20 lat temu. Ono się pojawiło do rysunku" - wspomina w rozmowie z RMF FM Elżbieta Wasiuczyńska, ilustratorka serii książek o przygodach Pana Kuleczki. "Wśród wielu jakiś tam bazgrołów, rysunków konferencyjnych, robionych na marginesach fiszek, notesów, rachunków, pojawił się taki okrągły pan w meloniku i z muszką i ma wręcz nawet podpis Pan Kuleczka - dodaje.

REKLAMA

Marek Wiosło: Skąd pani bierze inspirację do ilustracji?

Elżbieta Wasiuczyńska: Najczęściej z głowy, ale też oczywiście podczas przygód wakacyjnych, obserwacji w tramwaju. Bowiem bohaterowie tej serii - Pan Kuleczka, jego podopieczni, kaczka Katastrofa, pies Pypeć, malutka mucha Bzyk-Bzyk, prowadzą najzwyczajniejsze życie najprawdopodobniej gdzieś w naszym kochanym Krakowie. Taka jest sugestia, gdzieś tam w dali się pokazuje Kopiec Kościuszki, bawią się w chowanego w okolicach Sukiennic albo jedzą lody na Plantach.

Mimo że to najzwyklejsze życie, to pani potrafi je mocno podkoloryzować.

Rzeczywiście, jest tam jakiś maleńki element baśniowy. W jednym z pierwszych opowiadań Wojciech Widłak - autor tekstów - opowiada o tym, że kaczka Katastrofa, kaczuszka bardzo śmiała i niegrzeczna, która szczerze zasłużyła na to imię, zgubiła swoje zabawkowe, różowe okulary. I jednym z wniosków jest to, że najważniejsze, żeby tych różowych swoich okularów, tych, których się ma wmontowane gdzieś tam w serce, umysł, nigdy przenigdy nie zgubić. Ja mam nadzieję, że mam je przy sobie.

Też mi się wydaję, że cały czas je pani na sobie ma. Te obrazki są bardzo pozytywne.

"Pan Kuleczka" to oczywiście jedna z wielu książek, które mam przyjemność ilustrować. Te akurat prace są malowane zwykłymi plakatowymi farbami na papierze, ale posługuję się też innymi technikami: wycinanką, haftuję, szydełkuję, omalże tańczę i śpiewam, ale to jeszcze zostawiam sobie na późniejszy rozwój swojej kariery.

Czy łatwo tworzyć takie ilustracje do książek dla dzieci?

Ja się chyba urodziłam z pędzlem w jednej piąstce i z kredką w drugiej. Rysuję, maluję, lepię z plasteliny i obdarzam dookoła wszystkich wytworami tych swojej radosnej twórczości. Do ogniska plastycznego rodzice zapisali mnie, kiedy miałam lat 5, więc w ogóle troszkę sobie innego życia nie wyobrażam. Jeżeli się narysuje Pana Kuleczkę dwa tysiące razy, to potem już idzie naprawdę bardzo łatwo.

Czyli łatwiej jest tworzyć właśnie tego typu obrazki niż np. poważniejsze tematy?

Chyba po prostu jestem tak zaprogramowana na to, żeby sobie bajać, bimbać i być człowiekiem niepoważnym. I póki nie wyrwie mnie z tego błogiego stanu jakaś wyższa konieczność, to z przyjemnością pozostanę w tym kręgu książki dziecięcej.


A co było najtrudniejsze do namalowania?

Są oczywiście takie motywy. W wersji książkowej pojawia się trzecia lub czwarta wersja. Chyba polega to na tym, jak duża jest odległość pomiędzy tym, co chciałabym namalować, co sobie wyobrażam, co widzę w wyobraźni, a tym, co widzę na papierze. Zdarzają się takie motywy, co do których sądzę, że nie powinny mi sprawić problemu, a jednak problem sprawiają. Miło jest też penetrować jakieś zupełnie sobie nieznane rejony. I dlatego czasem kuszę się na nowe techniki. Kiedy się właśnie człowiek nie zna, nie umie, zamiast przez drzwi wchodzi przez komin albo okno - to taki rodzaj trudności bardzo lubię i uważam, w ogóle, że taka gimnastyka służy rozwojowi.

A było coś, co panią zaskoczyło?

Zaskoczył mnie początek tej serii, która trwa już bardzo, bardzo długo. Co czas jakiś pojawia się całkiem dorosłe dziewczę, kładzie smukłą dłoń na sercu i mówi: "Wychowałam się na tych książkach". Trudno w to uwierzyć, ale pierwsze opowiadanie pojawiło się 20 lat temu. Ono się pojawiło do rysunku. Zwykle kolejność tworzenia książki czy opowiadań jest taka, że powstaje tekst, a do nich robiona jest ilustracja. Tutaj wśród wielu jakiś tam bazgrołów, rysunków konferencyjnych, robionych na marginesach fiszek, notesów, rachunków, pojawił się taki okrągły pan w meloniku i z muszką i ma wręcz nawet podpis "Pan Kuleczka". Przesłałam to autorowi Wojciechowi Widłakowi i napisał pierwsze opowiadanie. Żadne z nas nie przewidziało, że urodzi się z tego 8 książek i 15 kalendarzy i całkiem miłe grono czytelników coraz starszych, ale też i ku naszej radości nowych, bardzo młodych czytelników.

A jak pani oceniłaby ogólnie tę serię?

Mam nadzieję - i takie też dostajemy sygnały - że to jest taki Prozac bez recepty i coś, co wprawia w dobry humor. A sam tytułowy Pan Kuleczka jest rodzajem arcycierpliwego, mądrego i empatycznego ojca, który czuwa nad tą swoją rozczochraną i niezbyt grzeczną gromadką. Ciepło, które bije z tych tekstów, lekka nutka filozofii, ale też niezwykłe życie, które znamy codziennie z tramwajów, z zakupów w supermarkecie, z spaceru po Plantach, wycieczki na Błonia czy za miasto - to są takie zwykłe rzeczy, które przydarzają się nam wszystkim, które może, których może do końca nie zauważamy. Tam nie ma akcji tak naprawdę w tych książkach. Tutaj mogę zniechęcić część czytelników, ale jest w tym pochwała takich codziennych zwykłych radości i szukanie czaru w tym, co nas otacza i w nas samych, i w relacjach rodzinnych chociażby.

>>>TAK WYGLĄDA PROCES TWORZENIA PANA KULECZKI<<<

(mpw)